Po ukropie dnia poprzedniego zgodnie postanowiliśmy wstać skoro świt żeby uniknąć największego upału. Na cel wybraliśmy Kbal Spean, zwane również lady bath, położone ok.50 km od Siem Reap, oraz kilka innych atrakcji.
Droga do Kbal Spean prowadzi przez wioski i pola - przeraźliwie biedne wioski, z chudymi krowami, szarymi domami na palach i czerwoną glebą, która osiada na człowieku jak płaszcz. Zwłaszcza kolor ziemi przyciąga wzrok - spodziewałam się raczej krajobrazu jak w Wietnamie, mnóstwa zieleni i pól ryżowych.
Kbal Spean jest położone na górze. Podejście niezbyt trudne i tylko 2 kilometry wyczerpało nas kompletnie - znowu duchota i upał nas nękały. Gdy doszłam do łaźni czułam się jakbym właśnie wzięła prysznic w ubraniu. Pan zamiatający liście w dżungli widząc że oglądamy 20 minut jeden fragment łaźni zlitował się i pokazał nam którędy iść, oraz wszystkie żaby, pannice i inne rzeźby warte zobaczenia. Nie ma tego dużo, ale sam fakt że można się przejść po dżungli w ciszy (nie licząc "piłujących" chrabąszczy) dostarczył mi dużo frajdy.
Banteay Srei to maleńka, acz przeurocza świątynia poświęcona bogu Shivie. Wykonana jest z kamienia o innym odcieniu niż pozostałe świątynie w parku, a zdobienia nie mają sobie równych według przewodników, co skwapliwie potwierdzam i na potwierdzenie zamieszczam zdjęcia. Do świątyni prowadzi ścieżka otoczona kolumnami z dwóch stron, przechodzi się przez bramę, obchodzi na około z jednej strony i wychodzi, a wszystko to w towarzystwie licznych wycieczek japońskich, koreańskich i francuskich (niech Was nie zgubi pustka na zdjęciach - wszystkie zdjęcia są bardzo starannie wykadrowane, no bo po co mi obcy spoceni ludzie na fotkach, skoro mam swoją spoconą ekipę? ;)
Muzeum min do którego wstąpiliśmy w drodze powrotnej zostało założone przez pana Aki Ra - za dziecka wcielonego do armii Czerwonego Kmeru. Jako dziecko Aki Ra podłożył tysiące min, aż zmienił zdanie, i front, stanął po stronie armii wietnamskiej i zaczął rozbrajać miny. Muzeum prezentuje wiele z tych rozbrojonych min, ale przede wszystkim opowiada historię konfliktu i o jego ofiarach. Zdecydowanie nie dla ludzi o słabych nerwach. Obecnie Aki Ra prowadzi ośrodek i szkołę dla ofiar min. Warto poczytać więcej na temat działalności Aki Ry i jego perypetiach z władzami Kambodży, które z jakiegoś powodu go nie lubią i utrudniają mu działalność.
Kolejny przystanek to farma motyli. Wprawdzie w porze suchej nie ma ich zbyt wiele, ale miły przewodnik zrekompensował nam to dokładnym oprowadzeniem po motylarni, włączając w to zabawę ze skorpionem (lub raczej zabawę skorpionem) i możliwość potrzymania ogromnego patyczaka.
Znużeni makabrycznym nawet jak na ten region upałem o 13 wylądowaliśmy w hotelu. Dopiero gdy słońce już chyliło się ku ziemi ośmieliliśmy się wyjść na kolację i zakupy na lokalnym nocnym targu, a właściwie targach. Jak zawsze gdy ktoś ma dobry pomysł, pojawiają się kopie, a w tym wypadku naliczyłam ok.5 nocnych targów, a każdy z nich jest "stary" lub "oryginalny". Trzeba ostro się targować, zbijać ceny nawet o połowę, i raczej ciężko znaleźć coś oryginalnego, aczkolwiek Zgaga i Gwiazda stali się niebywale szczęśliwymi posiadaczami ręcznie wybijanego dłutem abażuru ze skóry.
PODSUMOWANIE
Tuk tuk - 50$
wstęp do muzeum min - 3$ (dochód przeznaczony na pomoc ofiarom min)
wstęp do motylarni - 4$