Jaskinia Paradise (Dong Thien Duong) położona jest głęboko w parku narodowym Phong Nha Ke-Bang. Wynajęłam motor i ruszyłam w drogę ze skserowaną mapką – około dziesięciu kilometrów wschodnią autostradą Ho Chi Minha, aby skręcić w zachodnią autostradę Ho Chi Minha, która prowadzi do samego parku. Po drodze musiałam dwa razy strąbić bydło z drogi, taka to autostrada ^^
Droga wiła się pomiędzy wapiennymi skałami, co jakiś czas spotykając się z rzeką, którą dzień wcześniej płynęłam do jaskini Phong Nha. Po wjechaniu na teren parku zrobiło się po prostu fantastycznie – intensywnie zielona dżungla, turkusowa rzeka i wapienne skały stworzyły zdecydowanie najpiękniejsza kombinację w Wietnamie. Wiatr we włosach, uśmiech na twarzy i piękne widoki – to mój przepis na idealną wycieczkę.
To znaczy byłoby idealnie, gdybym nie zapomniała o jednym drobnym szczególe... "Drobiazg" przypomniał mi się natychmiast gdy zobaczyłam parking przed jaskinią, zastawiony dziesiątkami autobusów, samochodów i motorów – długi weekend! Jak mogło mi to wypaść z głowy, skoro ten długi weekend od początku mieszał mi w planach? (szczegóły poniżej w sekcji: jak podróżować w Wietnamie w trakcie długiego weekendu; podpowiem od razu najlepsze rozwiązanie – nie podróżować!;)
Wejście do samej jaskini znajduje się kawałek od kas, a część drogi prowadzi pod górkę, ktoś więc robi biznes na wożeniu ludzi wózkami golfowymi. Ja oczywiście poszłam pieszo, razem ze sporym tłumem Wietnamczyków. Wlekli się niemiłosiernie, zaczęłam więc wyprzedzać. No i się zaczęło, co chwila hello, przybij piątkę, aparaty poszły w ruch.. spojrzałam w lewo, jakiś mężczyzna z wrażenia wydobył z siebie "nhmhymmynh", odwróciłam się zniesmaczona jego oddechem w prawo, a tam kolejny sikał w krzakach, eeerrrrrh... Paradise cave? Chyba turystyczne piekiełko!
Wejście do jaskini jest maleńkie, musiałam więc odczekać aż się wcisną dwie wycieczki zanim sama mogłam wejść. W środku szlak zwiedzania jest wytyczony pomostami z balustradami, nie można więc zwiedzać na własną rękę. Byłam więc skazana podążać w tym tłumie, nie mogąc się zatrzymać żeby ocenić rozmiar pierwszej groty. Na dole zrobiło się trochę luźniej, ale za to jak głośno! Jak zobaczyłam rodzinkę z pudłem piwa i jegomościa palącego papierosy, mimo wszechobecnych zakazów, to już naprawdę ciśnienie mi skoczyło. Zeszłam na jeden z bocznych pomostów, wzięłam parę głębokich wdechów i przemówiłam sobie do rozsądku: w końcu to bardzo dobrze że Wietnamczycy zwiedzają, jaskinia jest dla wszystkich, i w ogóle przestań zrzędzić jak stara baba i zacznij podziwiać! Postanowiłam że zrobię wszystko, żeby dzikie tłumy nie zakłóciły mi zwiedzania. Wszystko w tym wypadku obejmowało wsadzenie zatyczek do uszu i poczekanie do 12, kiedy to większość Wietnamczyków uda się na lunch (z tymi zatyczkami to niestety nie była przesada). Usiadłam sobie na ławeczce przed najpiękniejszym stalagmitem w jaskini z mocnym postanowieniem przeczekania tłumów, a tu nagle tłumek zaczął się zbierać wokół mnie. Jakaś dziewczyna koniecznie chciała zrobić sobie ze mną zdjęcie, ale ciągle coś jej nie pasowało, to zakładała, to ściągała okulary, a zakładała kapelusz. Po dziewczynie przysiadła się kolejna, i następna, i następni, i następne... Naliczyłam około 20 zdjęć, no i nie mogłam się nie uśmiechnąć na myśl że za plecami moich fotografów znajduję się cud natury, a oni kierują swoje obiektywy na mnie (samoocena +50;).
Zgodnie z moimi oczekiwaniami o 12 jaskinia opustoszała. Do tego czasu zdążyłam przejść ją całą, więc zaczęłam na nowo od wejścia. Pierwsza grota jest potężna, i oczywiście sklepienie nachylone jest pod kątem 20 stopni. Dalej zaczyna się nieziemski krajobraz, z cudownymi formacjami wapiennymi. Patrząc na sklepienie wysoko ponad mną i przepiękne stalagmity i stalaktyty wokół poczułam majestat tego miejsca. Chyba dlatego nie pasowało mi picie piwa i bekanie w tej jaskini, to tak jakby wejść do kościoła i zacząć przeklinać. Łącznie w jaskini spędziłam 2 godziny, i pewnie posiedziałabym dłużej, ale zimno mi się zrobiło. Co zabawne, w miejscu w którym mnie obskoczyło tyle osób, potem udało mi się zrobić sobie zdjęcie samowyzwalaczem – nie było nikogo! A najzabawniejsze – mimo trudów zwiedzania, i tak uważam Paradise Cave za najpiękniejsze miejsce jakie zobaczyłam w Wietnamie!
JAK PODRÓŻOWAĆ W WIETNAMIE W DŁUGI WEEKEND
Cóż... Najlepiej unikać długich weekendów i świąt w Wietnamie z prostego powodu – ceny idą w górę jak szalone. Za nocleg w wietnamskim hotelu zapłacimy 200-400% normalnej stawki. Hostele będące własnością obcokrajowców na szczęście nie poddają się tym trendom.
Podwyżki dotyczą również transportu. Tzn. jeśli w ogóle uda nam się dostać bilet. Na dwa tygodnie przed moim planowanym powrotem nie było żadnego biletu na pociąg do Saigonu, z żadnego miasta! Bilet na autobus był tak drogi, że postanowiłam wrócić samolotem, dwa dni wcześniej niż planowałam. Bilet na samolot z Da Nang udało mi się dostać w sensownej cenie, bo akurat tego dnia odbywał się tam festiwal fajerwerków, więc mało osób wylatywało.
No i oczywiście zabytki są potwornie zatłoczone. Osobiście wolę zwiedzać bez cudzego oddechu skraplającego mi się na karku ;)
PODSUMOWANIE
Motor wynajęty w Jungle Bar w Son Tach: 250tys. VND (zdzierstwo,a le nie ma specjalnego wyboru)
Paliwo: 70tys.VND
Wstęp do jaskini: 120tys.VND
Xe om z farmsaty do Son Tach: 100tys. VND w dwie strony