Zawsze chętnie oprowadzam po Saigonie jeśli tylko mam okazję. Kolega podesłał mi doświadczoną parę podrózników Aurelię i Roberta (
blog). Zapytali mnie jak dojechać do Vinh Long żeby zobaczyć piece do wypalania cegieł. Oczka mi się zaświeciły, brwi uniosły - zwęszyłam nowe miejsce do zobaczenia!
Szefostwo dalo zakaz brania urlopu od końca grudnia do końca lutego, a w styczniu wypadły nam 3 pracujące soboty pod rząd, miałam więc tylko jeden weekend żeby gdzieś wyskoczyć. Decyzję o wypadzie podjęłam w sumie z dnia na dzień, spontanicznie i bez większych przygotowań (nielicząc przeczytania wpisu Auerelii i Roberta z Vinh Long). Z Janą zapakowałyśmy się do autobusu i po kilku godzinach byłyśmy w Vinh Long.
Na dworcu zaczęłyśmy rozpytywać o homestay. Bez problemu - pierwszy mężczyzna którego zapytałyśmy wykonał jeden telefon, wsadził nas na motory, które wysadziły nas przy promie. Tam jakaś panienka wskazała nam gdzie iść, a po dopłynięciu na wyspę odebrała nas siostra jegomościa. Homestay był skromny, ale czyściutki, zaciszny no i otoczony zielenią. Pożyczyłyśmy roweru i pojechałyśmy odkrywać wyspę.
Pedałowałyśmy wąziutkimi betonowymi dróżkami między bananowcami i chatkami z których wesoło pozdrawiały nas dzieciaki. Tak dojechałyśmy do "głównej" drogi - szerokiej na jendo auto. Zieleń, jak zawsze w delcie Mekongu, była soczysta i kojąca, a powietrze świeże, co po paru tygodniach bez wyjazdu z Saigonu odczuwałyśmy jak zastrzyk energii. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam jak rośnie longan, i minęłyśmy też dziadka na rowerze w piżamie w wełnianej czapce na głowie. To się nazywa wyluzowane podejście do mody :)
Zrobiłyśmy pętelke po wyspie, po drodze zaopatrując się w kokosy, po czym rozsiadłyśmy się w hamakach z książkami. Luz i relaks. Kolacja składała się z kilku dań, wszystkie pyszne, jak to domowe wietnamskie jedzonko :)
Piece postanowiłyśmy odwiedzić z samego rana, i na własną rękę, bo inaczej musiałybyśmy wykupić standardową wycieczkę po delcie, czyli ponownie odwiedzić wszystkie sklepiki z rękodziełami, z miodem, z cukierkami kokosowymi... Pożyczyłyśmy rowery, zerknęłyśmy na mapę - promem do miasta i potem caaaały czas w lewo :) Dość szybko przekonałyśmy się, że odwiedzanie krainy cegieł z lądu solidnie ogranicza zwiedzanie - większość miejsc była zamknięta, bądź zabudowana, lub nieprzejezdna. Za to dzięki temu udało nam się zwiedzić kilka miejsc od środka metodą na tzw. głupa - wchodziłyśmy tak jakby tak właśnie miało być ^^ udało nam się dotrzeć w kilka malowniczych miejsc, zanim zawróciłyśmy dalej się relaksować w hamakach. Baardzo ociągałyśmy się z powrotem do szarego, dusznego i głośnego Saigonu.
PODSUMOWANIE
Bilet w jedną stronę: 110tys. VND
Nocleg w homestayu: 250tys. (Kolacja, śniadanie oraz rowery w cenie)
Zwiedzanie pieców - za darmo (ew.10$ z wycieczką)
Myślę że z rzeki piece mogą robić większe wrażenie, ale nam zależało głównie na niezależności, stąd rowery:)