Przez te parę dni poznałam mnóstwo nowych ludzi z aieseca, z pracy, sąsiadów. Wszyscy starali się zagospodarować mój czas, przez co nie miałam chwili żeby odetchnąć i pomyśleć nad tym co się dzieje. Dlatego też weekend trochę mi się zlał w jedno. Ale było to mniej więcej tak:
18/05/2012
Po imprezie z szefem obudziłam się o 8 rano, zdecydowanie nietrzeźwa. Poszłam spać dalej. Jednak po pewnym czasie żołądek zaczął dość głośno się domagać jedzenia. Szybka toaleta – okazało się, że zapomniałam szczotki. No nic, trzeba było odnaleźć supermarket. Wiedziałam mniej więcej w którą stronę muszę iść, a po drodze (a właściwie to wszędzie) jest mnóstwo budek z jedzeniem. Żołądek mi się ściskał z głodu, a ja się dodatkowo skręcałam jak tu wytłumaczyć na migi co chcę zamówić. Pomogła mi ulewa – schowałam się pod pierwszy lepszy parasol i zamówiłam to, co pod nim serwowali – typową wietnamską bagietkę, pozostałość po francuskiej okupacji. Po konsumpcji uczyniłam mentalna notatkę – koniecznie nauczyć się jak jest po wietnamsku „bez chilli” ;) Doszłam do gigantycznego skrzyżowania, supermarketu nie znalazłam.
Wieczorem kolejne wyjście z klientami, tym razem do Hard Rock Cafe. Zespół na żywo zagrał Waka waka, w wersji bynajmniej nie rockowej. Jejku…
19/05/2012
W związku z konferencja, na którą wysyła mnie firma, miałam jechać do przymiarki ao bai, tradycyjnego stroju wietnamskiego. Mam go mieć na sobie podczas targów. Najpierw trzeba było wybrać materiał. Sądziłam, że Wietnamki ubierają się skromnie, a tu wszystko tak brokatem obsypane,powyszywane, kolory jak dla pomocy drogowej. Ale dalo radę – żółty materiał z delikatnym haftem, do tego złociste pantalony. Teraz zaczęły się schody. Przyszła krawcowa, która sięgała mi ledwo do ramienia, coby wymiary wziąć. Jakoś to szło, bo nogi uginałam, ale jak przyszlo do zmierzenia pleców… to miarki zabrakło! Przednia zabawa dla wszystkich w sklepie ;)
Popołudnie zaplanowali mi z kolei aiesecowcy. Spotkaliśmy się w kawiarni na quizie kulturalnym. Fajnie to zorganizowali, faktycznie ciekawe informacje. Przywiozłam im krówki i paluszki w podziękowaniu za pomoc. Jedli tak ostrożnie jakbym truciznę im podała, ale dziękowali jeszcze przez pół dnia. Byli na tyle mili, że jeden z nich zobowiązał się odwieźć mnie skuterem. Albo skuterkiem właściwie. Musiałam wyglądać jak worek ryżu na bagażniku, bo zasłoniłam chłopaka kompletnie. Znad jego kasku wystawało mi akurat tyle głowy, żeby łapać cały gąszcz spalin na soczewki. Trzy dniowy rafting przy tym to był pikuś!
Za to wieczorem postanowiłam iść spać o normalnej porze, aby w końcu przyzwyczaić się do różnicy czasu. Nie udało się – współlokatorzy wybierali się na finał ligi mistrzów i zaproponowali, żebym też poszła. Miałam nadzieję, że obejdzie się bez dogrywki, ale nie, nawet karne były… do 4.30 siedzieliśmy. Ale najdziwniejsze jest to, że w każdej kawiarni z telewizorem mecz był transmitowany, a kawiarnie pełne ludzi. Dwa wietnamskie kanały transmitowały ten mecz!
20/05/2012
Poszukiwań supermarketu ciąg dalszy. Znana mi już ulica, znane gigantyczne skrzyżowanie, ruch paskudny jak na niedzielę, więc 10 minut przechodziłam przez jezdnię. Uwierzcie, to nie lada wyczyn, bo każdy myśli tylko o swoich 2 kółkach i żeby przejechać, a co tam piesi! Żevyście dobrze mogli sobie uzmysłowić, przez co musiałam się przedrzeć, załączam filmik ruchu niedzielnego. Supermarketu nie znalazłam. W sklepikach po zabawie w kalambury w końcu podawali mi grzebień. Na moje kudły to sprawa jednorazowa. Taka jakaś wielka i kudłata jestem na ten kraj ;)