Z zasady nie jestem wielbicielką plaż i bezczynnego leżenia, ale tutaj zrobiłam wyjątek, bo zwyczajnie potrzebowałam odpoczynku. Spokoju, ciszy, świeżego powietrza... i dlatego obralam kierunek – plaża w Vung Tau. Jest to najbliższa przyzowita plaża, tylko 3 godziny drogi autobusem.
W piątek rano tylko z plecakiem na plecach i przewodnikiem w torebce stanęłam na dworcu autobusowym. Jak mi brakowalo tego uczucia! Kierunek podróży sprecyzowany, cała reszta jest wielka niewiadomą i zależy tylko od mojego widzi-mi-się.
Klimatyzowane minibusy do Vung Tau odjeżdzaja z dworca Mien Dong. I pierwsze zejście na ziemię – bilet zamiast 40.000VND kosztował 80.000. Obeszłam calusieńki dworzec i sprawdziłam wszystkich przewożników, kierująć się informacjami z Lonely Planet. Nic, wszystkie minibusy mialy tą samą cenę, LP po raz kolejny okazał się nieaktualny.
Po trzech godzinach podróży stanęłam na dworcu w Vung Tau. Miasteczko jest nieoficjalnie podzielone – na część tanią, z motelami i hotelikami, gdzie głównie zatrzymuja się Wietnamczycy, oraz część droższą, z luksusowymi kurortami gdzie przeważnie lądują obcokrajowcy. Mnie nie było stać na kurort, wzięłam więc mototaxi na Thuy Van. Na tej ulicy mieści się większość tanich hotelików. Mototaksiarz zawiózł mnie prosto do hotelu, który LP wymienia jako dobrą opcję za małe pieniądze. Już nie, ceny podskoczyły ponad dwa razy. W ten sposób już na początku mojej wycieczki wiedziałam, że na przewodniku mogę polegac tylko jako wyznaczniku gdzie co się znajduje. Hotel obok już miał lepsze ceny, ale za widok na morze się płaci, a ja i tak nie zamierzałam spędzać w pokoju za dużo czasu, skręciłam więc w jedną z bocznych uliczek. I voila, ceny od razu przyzwoite, ok. 200.000 VND za noc. Super- myślę.
-Biorę, na dwie noce.
-Aaa, jak na dwie noce to 800.000, bo sobota.
To jednak nie super. Przeszlam jeszcze kilka metrów, odwiedzając kilka hotelików, aż zaczęłam się rozpływać od gorąca. Szybko zdecydowalam się na Hai Phoung, 18 Pho Duc Chinh. Pokój w miarę czysty, klimatyzowany, z kablówką, można polecić, ale większość z tych pokoi które obejrzałam były podobne, a ceny zbliżone.
5 minut i już bylam na plazy szukając czegoś do jedzenia. I znalazłam – absolutnie przepyszne gigantyczne krewetki w cieście, smażone na głebokim tluszczu, serwowane na patyku jak szaszłyk. Do tego powiew świeżego powietrza i widok nad morze.
Spacerując po plaży pierwsza rzecz która rzuca się w oczy to leżaki i parasole. Wietnamczycy nie przynosza sobie ręczników tak jak ja to zrobilam, tylko wynajmują miejsca do siedzenia. Mój ręczniczek w połączeniu z bikini wzbudzil więc sensacje (a tak, bikini się tu nie nosi).
Druga rzecz która bije po oczach na plazy w Vung Tau to gigantyczna statua Jezusa górującego nad otoczeniem. 36-metrowy pomnik na wzgórzu jest oczywiście wzorowany na słynnym pomniku Chrystusa Odkupiciela z Rio de Janeiro. Mamy więc wzgórze, a na nim Jezusa rozkladającego ręce, ajk w Rio. Jest zatloczona, popularna plaża, niczym w Rio. Do kompletu brakuje pięknych kobiet w skąpym bikini. Zamiast tego mamy babuszki w piżamach i młodziez kąpiąca się dokladnie w tym, w czym przyszli, nie kłopocząc się nawet ze ściąganiem paska od spodni.
Żeby zobaczyc pomnik Chrystusa oraz parę innych atrakcji, a przedew szytskim zarezerwować sobie bilet powrotny do HCMC, szukałam gdzie mogę wynająć motorek. I kolejny raz informacje z LP zwiodly mnie na manowce. Wg autorów którykolwiek hotelik pośredniczy w wynajęciu motoru. W praktyce obeszlam zdrowo ponad tuzin i nikt nie potrafil mi wskazać miejsca, gdzie takie usługi świadczą. Stwierdziłam, że w takim razie wynajmę rower: będzie trochę wysiłku w tym upale, ale zdrowo. Ten plan też nie wypalil, bo wszystkie rowery które są w licznych wypożyczalniach to tandemy :) Teraz już wiem, dlaczego znajomi z pracy byli zaszokowani faktem, że jadę sama.
W końcu napotkalam dwie blade twarze na ulicy które mnie skierowaly w odpowiednie miejsce. Wczesnym rankiem wzięłam mototaxi do przystani, gdzie kupilam sobie bilet na tzw. hydrofoil, czyli coś jak prom. Jakieś 5 minut pieszo na prawo od przystani znajduje się kawiarnia Belly's, której australijski właściciel dodatkowo wynajmuje motorowery za przyzwoitą cenę. Minę mial niewyrażną jak zobaczyl dziewuchę, i to samą. Starałam się go uspokoic tym, że mieszkam w Wietnamie i w Saigonie mam swój motor, ale chyba malo przekonująca bylam ;)
W każdym razie motor udalo się zdobyć i ruszylam – najpierw do pomnika Jezusa. Wszystkie atrakcje w Vung Tau znajdują się wygodnie przy drodze nad wybrzeżem, także nie ma większych problemów z ich znalezieniem. Na najdalej wysuniętym w morze zakręcie znajduje się parking, gdzie można zostawić motor i dalej trzeba iść pieszo, 900 schodów. Widoki po drodze były śliczne, ale upał niemiłosierny. Na szczycie pot lał mi się strumieniami z twarzy, ale udalo się, wzgorze zdobyte. Teraz tylko kolejnych kilkadziesiąt schodków na ramiona Jezusa i jest wspanialy widok. Albo, jak w moim przypadku, byłby, gdybym nie miała na sobie szortów, które okazaly się „nieprzyzwoite” w oczach strażnika. Chrząknął tylko "nie", wskazał palcem na napis „No impolite clothes” i odwrócił się plecami. Bardzo asertywny typ, nawet nie chciał spojrzec, że spodenki się rozwijają.
Następna atrakcja to latarnia morska. Tutaj trochę trzeba się naszukać, ale droga na to wzgórze sama w sobie jest przyjemna (zwłaszcza na motorze, hehe). Kawalek drogi za przystanią należy skręcić ostro w prawo w lokalną dróżkę, która asfalt widziala może kilkadziesiąt lat temu. Przy pierwszym skrzyżowaniu ostro w lewo i po kilku metrach zaczyna się szeroka asfaltowa droga, której zdecydownaie bym się tam niespodziewała. W jednej z przepięknych, bieluśkich willi francuskich na wzgórzu mieści się muzeum broni z eksponatami z całego świata. Niestety cena wstępu okazala się dla mnie nieco zaporowa. (I ponownie, tak, LP nieco miesza, bo za ich pobytu było „co łaska”, więc nie spodziewałam się, że zaśpiewają 50.000 VND, co było moim budżetem na obiad). Jadąc dalej tą drogą można podziwiać Vung Tau z każdej strony, aż w końcu dojeżdża się na szczyt, gdzie stoi biala latarnia morska jakich wiele. Do tego nie można wejść do środka, a krzaczory zasłaniają większość widoku. Ale lepsze to niż plackowanie się na plaży ;)
Paradoksalnie najtańszym miejscem w Vung tau okazała się właśnie plaża. Przysmakiem tutaj jest grillowana ośmiorniczka, i potwierdzam – absolutny fenomen. Kruchutka, pełna smaku, do tego świeże zielsko, piwo, sos chilli, delikatny podmuch wiatru znad morza... i tuziny Wietnamczyków gapiących się jak jem i zamawiających to samo ;) A specjalnie wybrałam „odludny” fragment plaży (odludny w cudzysłowiu, co widać na zdjęciach).
W moim nieszczęsnym przewodniku wyczytalam, że jadąc tą malownicza drogą wzdłuż wybrzeża dojadę do mniej popularnej plaży. Postanowilam od razu – trzeba sprawdzić. Dojechałam aż do portu przemyslowego, co zajęło mi pewnie z 30 minut, ale plaży nie znalazłam. Mimo to zdecydowanie polecam tą przejażdżkę: ruch sobotni był praktycznie zerowy, więc można było się trochę rozpędzić, podziwiać widok na morze Chińskie, i te urocze kolorowe wietnamskie łódeczki!
W niedzielę wracałam już w poludnie, bo nie chciałam się w tym upale szwędać z plecakiem na plecach. Podróż promem zajmuje tylko 1,5 godziny, ale jest odpowiednio droższa od autobusu. Pierwsze 15 minut plynie się po morzu. Fale kołysały łodzia niemiłosiernie, przyprawiając mnie o klaustrofobię (na myśl o tym, że jestem zamknięta w promie), a Wietnamczycy przybrali rózne odcienie zieleni. Ale w ten sposob udalo mi się uniknąć niedzielnego stania w korku na drodze do Saigonu.
Po tym wypadzie z przykrością stwierdzam, że Wietnam wcale nie jest taki tani jak mogłoby się wydawać, a podróżowanie samemu bez znajomości języka generuje dodatkowe koszty. Akurat dla mnie to największa frajda że się jest samemu, poznaje się ludzi i trzeba się dogadać, ale finansowo nie wychodzi to najlepiej.
PODSUMOWANIE
transport: bus do Vung Tau 80.000; hydrofoil do HCMC 250.000 (200.000 w tygodniu); mototaxi z dworca na Thuy Van 30.000, mototaxi z Thuy Van do portu 50.000, wynajęcie motoru w Belly's na 24h 150.000
nocleg: pokoj z podwójnym łózkiem, klimatyzacją, ciepłą wodą i kablówką 200.000 w tygodniu, 500.000 z soboty na niedzielę
Jedzenie: 3 krewetki na patyku 10.000, ośmiornica na plaży 50.000, piwo na plaży 15.000, banh mi 15.000
Inne: parking przy pomniku Jezusa 5000, parking przy latarni morskiej 4000, paliwo 30.000
ZDECYDOWANIE WARTO...
...wynająć motor i przejechac się drogą wzdłuż wybrzeża; spróbować krewetek i ośmiornicy na plaży.
p.s. Przepraszam za tak rozwlekłe wpisy. Zawsze bylam wielbicielką zwięzłych i krótkich opisow, ale chyba moja praca zaczyna tutaj mocno przebijać ;)