Easy Rider trail to malownicza trasa wiodąca przez Da Lat. Odcinek w okolicach Da Lat jest uważany za jeden z piękniejszych, a w dodatku dostępnych dla amatorów. W oryginale bezrobotni mieszkańcy Da Lat oferowali turystom swoje usługi jako przewodnicy, zapewniając motor i atrakcje.
Mając tylko jeden dzień, bo o 20 mieliśmy autobus powrotny, postanowiliśmy zrobić najpopularniejszy odcinek trasy – do wodospadu słonia. Ten odcinek liczy ok.40 kilometrów i można spokojnie go pokonać w kilka godzin w dwie strony. Wypożyczyliśmy motory za pośrednictwem naszego hotelu i w drogę!
A droga jest całkiem prosta – cały czas jedzie się główną drogą. Z wysoko położonego Da Lat zjeżdżaliśmy krętymi drogami pośród niezliczonych farm kwiatów. Nieco niżej zaczęły się pola kawy, a gdy zrobiło się płasko, zorientowaliśmy się, że się zgubiliśmy... Google maps okazał się tu nieoceniony – wylądowaliśmy na północ od Da Lat, a wodospad jest na zachodzie. Drogi łączącej nie ma, więc musieliśmy tą samą trasą, tylko tym razem pod górkę i w akompaniamencie zajechanych silników, cofnąć się prawie do pierwszego skrzyżowania.
Ta droga okazała się bardziej kręta, z lekkim dreszczykiem przy każdym zakręcie, bo Wietnamczycy niekoniecznie trzymają się swojego pasa. Gdy pokonaliśmy górę wyłoniła nam się prześliczna dolina, z jeziorem i polami kawy. Świetne uczucie gnać sobie na motorze pośród takiej scenerii.
W miejscowości docelowej znajduje się kilka atrakcji. Nie mając zbyt wiele czasu, wybraliśmy farmę jedwabiu. Właściciel rasista ponarzekał na Chińczyków jako konkurencje i tak w ogóle, że za szybko pracują, za szybko mnożą robale itp. Kolega Chińczyk nie mógł się powstrzymać i powiedział skąd jest, le właściciela to nie zraziło. Dalej okazał się również seksistą, częstując chłopaków gotowanym robalem, a mnie kompletnie ignorując (a ponoć smakują jak orzeszki ziemne).
Przy głównej drodze, zupełnie na wprost znaku farmy, zatrzymaliśmy się w jadłodajni na lunch. Stołówka była pusta, ale postanowiliśmy zaryzykować. Zamówiliśmy nasze dwie ulubione potrawy – mi xao bo i bun thit nuong. A następnie zamówiliśmy jeszcze raz to samo – najlepsze mi xao bo jakie jadłam, i to gdzie? W wioseczce zabitej dechami, kto by się spodziewał!
W jadłodajni zabawiliśmy dłużej niż planowaliśmy, więc trzeba było przyspieszyć. Wodospad znaleźliśmy bez problemu – jest dobrze oznakowany. Natomiast znaleźć drogę z góry wodospadu na sam dół, skąd ponoć wygląda najlepiej, jest o wiele trudniej. Przy pierwszej próbie wyszliśmy „od kuchni” i w ciągu minuty przemokliśmy kompletnie. W końcu znaleźliśmy drogę na dół, i nareszcie mogłam się zrehabilitować po canyoningu, skacząc zgrabnie z kamienia na kamień, podczas gdy koledzy leźli na czworaka (bo mokre kamienie były, taaak). Sam wodospad nie tak uroczy jak Pangour, ale znów mieliśmy go tylko dla siebie, nie licząc kilku rybaków łowiących „na prąd”, także nawet parę niezłych zdjęć udało nam się zrobić.
Czas nas gonił, więc drogę powrotną pokonaliśmy w zawrotnym tempie, no i tym razem bez błądzenia. Werdykt – pozycja obowiązkowa w Da Lat! Piękne widoki dla lubiących naturę, i spora dawka adrenaliny dla wielbicieli aktywnego zwiedzania.
PODSUMOWANIE
Motor na 24h – 120.000VND (można znaleźć taniej, nawet za 80tys.)
Mi xao bo – 40.000VND
Wstęp na farme jedwabiiu – 10.000VND