Na północy Phu Qoac jeszcze nie byłam, więc od momentu gdy otworzyłam oczy odczuwałam to znane mi dobrze podekscytowanie. Będzie coś nowego, coś na zaspokojenie głodnego wrażeń mózgu :)
Droga na północ była szeroka, z 4 pasami, z krowami przechadzającymi się śmiało to w jedną to w drugą stronę. Mogły to robić spokojnie bo na trasie nie było żadnych innych pojazdów. Trasę machnęłyśmy szybko, aż przyszło nam skręcić w polną drogę. Na mapie odległości wyglądają znośnie. Gleba w tym regionie ma fotogeniczny rdzawy odcień który pięknie kontrastuje z soczystą zielenią. Wszelkie zabudowania szybko zostawiłyśmy za sobą i została tylko droga i dżungla :) no dobra, nie było idealnie,bo jadąc z pasażerem po polnej drodze musiałam mocno patrzeć pod koła i ściskać kierownicę, więc szybko się zmęczyłam. Ale i tak było cudnie. Świeże powietrze, piękne widoki, poczucie przygody... nie mogę powiedzieć że cisza, bo cykady przygrywały niesamowicie głośno. Gdy zatrzymałyśmy się przy eco ścieżce, po 20 minutach uciekałyśmy, bo hałas był nie do wytrzymania. Nie wiedziałam że robale mogą z siebie wydawać takie głośne dźwięki.
Po paru niepewnych skrętach wyjechałyśmy na drogę przy wybrzeżu. Jechałyśmy wzdłuż rajskich plaż mijając wioski rybackie i uśmiechniętych rybaków. Zatrzymałyśmy się na szybki posiłek, i kawałek dalej znalazłyśmy piękną dziką plażę, z turkusową, czyściuteńką wodą i widokiem na Kambodżę. Niestety wszystkie plaże były równie zaśmiecone jak te na południu. Większość czasu spędziłyśmy w wodzie z głupawymi uśmiechami zadowolenia na twarzy:D Po drodze zatrzymywałyśmy się kilka razy, na kilku różnych plażach, ale ta dzika najdalej na północ była zdecydowanie najpiękniejsza. Dojeżdżając do resortu wieczorem zadki nam odpadały od tysięcy dziur w które wpakowałyśmy motory, ale uśmiech nie schodził z paszcz. I jeszcze załapałyśmy się na wyjątkowo malowniczy zachód słońca :)