Zaraz po wyjściu z lotniska uderzył mnie chaos i dezorganizacja (a po tak długim pobycie w Wietnamie moja definicja "chaosu" jest teraz dużo węższa niż wcześniej..;). I lekki syf i smród i ogólnie chyba nie tak powinno wyglądać lotnisko 13milionowej stolicy... Parę punktów więcej dla Wietnamu, który ma przestronne i dobrze oznakowane lotniska.
Tak jak doradzają różne przewodniki, złapałam taxi z sekcji odlotów, bo tak ma być taniej. Wsiadłam, bo widziałam że jest licznik. Poprosiłam kierowcę kilka razy o włączenie licznika, ale coś zaczął kombinować, jak już się zaczęłam solidnie irytować, wyciągnął cennik ze stałymi opłatami z lotniska w różne punkty miasta. Moja trasa - 40$. Nie ma mowy. Kazałam mu się zatrzymać, bo nie zgadzam się na taką kwotę. Myślałam że wtedy włączy licznik, ale zamiast tego wysadził mnie na następnym terminalu (Manila ma ich 4). Poprosiłam strażnika lotniska o wskazanie godnej zaufania taksówki, ale też musiałam się dopominać o włączenie licznika.
Kupiłam bilet na nocny autobus do Banaue (pierwsza noc na lotnisku, druga w autobusie... mój kręgosłup będzie mi długo wypominać, że nie mam już 21 lat i należny mu jest szacunek.;) Mając całe popołudnie do dyspozycji, pojechałam zobaczyć zabytkowe centrum Manili.
Oglądając Inframuras jak żywa stanęła mi przed oczami Cartagena... Przypomniały mi się długie spacery po murach i wśród kolorowych kolonialnych domków przystrojonych kwiatami. Niestety porównanie to spowodowane jest tylko i wyłącznie murami obronnymi, bo Manila to zaledwie uboga krewna Cartageny. Stolica Filipin jest wymieniana jednym tchem z Warszawą i Hamburgiem jako miasto które najbardziej ucierpiało podczas drugiej wojny światowej (czyt. Nie pozostał tam kamień na kamieniu). Spacerując po średnio urokliwych uliczkach opędzałam się od kierowców tricykli (motor z przyczepioną doń puszką grozy, znaczy się siedzeniem dla pasażera; dziwnie przypomina przepołowionego malucha). Nie potrafili zrozumieć że chcę spacerować. A chciałam, a jakże! W Saigonie wszędzie jeżdżę motorem, bo jest łatwiej,i w sumie bezpieczniej (poza centrum chodniki to podjazdy/parkingi dla motorów). Zmęczyli mnie tym naganianiem, więc uciekłam na mury. Tu z kolei dopadły mnie żebrzące dzieciaki. I to jak! "Daj mi pieniądze!", a jak ośmieliłam się zignorować małą gburkę, zdzieliła mnie torebką po ręce zostawiając czerwony ślad. Murów również mi się odechciało. Za to zachciało się jeść. Po większych poszukiwaniach,okazało się że mam do wyboru albo restauracje hotelowe, albo fast foody. I tak wylądowałam w niebotycznie zatłoczonym McDonaldzie. Podbudowana jedzeniem ruszyłam do fortu Santiago (szybko i żwawo, a przede wszystkim przekonująco dla tricyklistów, że nie mam zamiaru wynająć żadnego z nich). Znowu przypomniała mi się Cartagena z jej Castillo, i znowu Manila wypadła słabo. Mając jeszcze sporo czasu do autobusu, siedziałam na murach z widokiem na pole golfowe, wspominając jak bajecznie było siedzieć na murach i podziwiać zachód słońca nad morzem karaibskim...
Autobus mimo że nocny siedzenia miał standardowe, mimo to usnęłam prawie natychmiast.
PODSUMOWANIE:
1$=44.4 pisos (po kursie z lotniska, który jak się potem okazało był najlepszy)
autobus nocny: linie Ohayami, dworzec w dzielnicy Sampuloc (o 21 i o 22): 450 pesos
taxi z licznikiem do Sampuloc: 260p
taxi zlicznikiem z Sampuloc do Inframuros: 80p
wstęp do fortu: 75p