Chciałam zacząć od początku i po kolei, ale się nie da, to nieważne, to może zaczekać. Bo w zestawieniu z tarasami ryżowymi w Batad wszystko blednie. Mogłabym napisać że widok jest majestatyczny, zachwycający, po prostu piękny, ale słowa nie oddadzą tego spokoju tchnącego z pól, tego zapachu wilgotnej gleby i świeżego górskiego powietrza, tej przestrzeni i poczucia, że dostąpiło się czegoś unikalnego. W końcu doczekałam się – Azja powaliła mnie na kolana. I to nawet dosłownie.Wróćmy więc do początku.
Kierowca nocnego autobusu obudził pasażerów tuż przed Banaue, a chwilę potem potrącił psa. Ten skowyt mam jeszcze w uszach. Wszystkich turystów wyrzucają przy punkcie pobierania opłat turystycznych. Z głośników popłynęły komunikaty aby korzystać z usług tylko wykwalifikowanych i oficjalnych przewodników, zabrzmiało to trochę złowieszczo, większość turystów przemieściła się więc do oficjalnego biura. Ja również – chciałam od razu ruszyć na 2dniowy treking. Cena okazała się jednak zaporowa – ponad 100$ bez wyżywienia. Przy dwóch osobach koszt by się podzielił, ale to jest minus podróży solo. W końcu wynegocjowałam niestandardową trasę dwudniową, krótszą niż ta normalna, ale i tak najbardziej mi zależało na noclegu w Batad.
Wzięłam prysznic w najbliższym hotelu i pojechałam z jednodniową wycieczką do Batad, Zapakowali nas do jeepney'a (najbardziej charakterystyczny środek transportu na Filipinach – kiczowato przystrojony autobus na kształt amerykańskich szkolnych). Mieliśmy aż dwóch przewodników, ale przy żadnym z punktów widokowych nie kwapili się z dostarczaniem informacji. Zapytałam bezczelnie czy zamierzają nam coś opowiedzieć, na co jeszcze bezczelniej odpowiedzieli że tylko jeśli będziemy zadawać pytania.
Z drogi głównej do Batad trzeba zejść ok.40 minut aż wyłoni się ten cud. Cała grupa dosłownie zaniemówiła, w ciszy kontemplując piękno tego miejsca. Dla mnie najciekawsze było samo przejście przez tarasy. Ścieżka jest wąziutka, a piach i drobne kamyczki powodowały że moje trampki (tia, trampki na treking... no ale jest postęp, przynajmniej już nie japonki) ślizgały się niemiłosiernie. Z daleka nie było tego widać, ale każdy taras jest ok.2m wysoki. Przewodnik trochę nas przegonił przez tarasy, do przełęczy, z której zaczęliśmy zejście do wodospadu. 270 dziwnych wymiarów schodów okazało się udręka do pokonania w dół, a prawdziwą drogą przez piekło w górę. Pot kapał mi na trampki przy każdym kroku, oddech był zdecydowanie słyszalny... a i tak radziłam sobie lepiej niż pozostali. Sam wodospad był ok, ale. Wróciliśmy tą samą drogą przez tarasy na trzęsących się (dosłownie) nogach. Dniowa wycieczka wróciła do Banaue, a ja zostałam w towarzystwie jednego małżeństwa Francuzów i Holenderki. Dla mnie to i tak było o 3 osoby za dużo, więc wróciłam na tarasy żeby sobie posiedzieć i pokontemplować z bliska.
Wzięłam statyw, znalazłam sobie kamień, spuściłam nogi i siedziałam niczym na dachu świata, czując radość w jej najczystszej postaci. Chociaż to więcej niż radość, to mieszanka zachwytu i podziwu przy świadomości że te tarasy to dzieło ludzkich rąk. Ok. 2000 lat temu plemię Ifugao podporządkowało sobie te dzikie tereny, i trudno nie czuć podziwu dla tego osiągnięcia. Całe tarasy były tylko dla mnie, nikt mnie nie niepokoił,nic nie odrywało od kontemplacji, pozwoliłam myślom więc płynąc jak im się podobało, i całkiem naturalnie dopłynęły do Peru i inkaskich tarasów. Najpierw Cartagena, teraz Peru – podróż sentymentalna?
Co jakiś czas zmieniałam kamień, dostrzegając lepsze warunki na zdjęcie, i w pewnym momencie moje wykończone nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Całkiem zgrabnie, jak sensei na treningach uczył, ułożyłam ciało w łódkę, głowę trzymającwysoko, i akurat udało mi się upaść na ścieżkę (niezłe osiągnięcie, biorąc pod uwagę szerokość ścieżki..). Dłoń w której trzymałam aparat zadarłam instynktownie chroniąc go; uderzyłam nadgarstkiem o krawędź kamienia, napięta skóra nadgarstka pękła i raczej będzie z tego blizna, ale cieszyłam się jak głupia że skończyło się na kilku siniakach i zadrapaniach. Gdy słońce zaczęło zachodzić wróciłam do hotelu i o 9 padłam w mojej klitce, szczęśliwa jak tylko może być człowiek podróżujący.
PODSUMOWANIE
1dniowa wycieczka: 600piso (bez opłaty wstępu i wyżywienia)
posiłki w Batad: 60-160piso
Notka: wypytałam innych podróżników, którzy wycieczki wykupili w innych miejscach – nawet o połowę taniej z kompetentnymi przewodnikami którzy chętnie dzielili się swoją wiedzą. Ci "oficjalni" zdarli niezłą kasę ze mnie jak się potem okazało, a jakość usług pozostawia dużo do życzenia.