Temat wody chodzi mi po głowie od dłuższego czasu, jako iż istnieją znaczne różnice między Polską a Kolumbią w tej kwestii, a borykam się z tymi różnicami bez przerwy.
Cały problem z wodą w Kolumbii polega na tym, że właśnie bystra nie jest.
Cieszę się niezmiernie, że wiedziałam zawczasu, iż tutaj papieru toaletowego się nie spłukuje. Miałam kilka tygodni aby się oswoić z tą myślą, dzięki czemu aż tak bardzo się nie brzydzę (chociaż ubikacje nie śmierdzą – to sama idea jest dla mnie "obrzydliwa"). Jednak dopiero na miejscu dowiedziałam się skąd ten zwyczaj. Do tej pory myślałam, że to kwestia zbyt wąskich rur, a okazuje się, że nie tylko. Główną winę ponosi niskie ciśnienie w rurach. Przy spłukiwaniu w toalecie woda startuje jak "eLka" na światłach, z kolei próbując spłukać szampon z włosów można osiwieć.
Dalej jest równie ciekawie. Prysznice i krany mają zwyczajowo jeden kurek. Jeśli przypadkiem mają dwa, to i tak po odkręceniu któregokolwiek z nich leci zimna woda; chociaż w ciągu dnia zdarza się i letnia. Słuchawki od prysznica są montowane na stałe, jak w szatniach szkolnych. U nas akurat zdarzyła się mała awaria, więc słuchawki nie ma w ogóle – woda leci z dziury w ścianie.
Woda z kranu jest pitna i ponoć miejscowi ją piją. Zdecydowanie jednak prym wśród napoi wiedzie Crush Manzana (jabłkowy) koncernu coca-cola i jemu podobne (kto był w Tunezji i pił Boga ten ma dobry obraz tego o czym mówię). Po wypiciu kilku litrów wody tutaj poszłam za tłumem – woda ma okropny jakby metaliczny smak, i nawet sok z limonki nie jest w stanie go zabić. Ach, i nie mogę nie wspomnieć o słynnej wodzie w workach – do kupienia u ulicznych straganiarzy, słomka gratis.
Wywód ten kończąc wyciągnę wniosek (dość oczywisty biorąc pod uwagę położenie Cartageny): najlepsza woda jest w morzu!