W Kolumbii może nie świętują specjalnie Wielkiej Nocy, ale za to jest tydzień wolnego. Postanowiłam więc z Pavlą wykorzystac ten czas na zwiedzenie Medellin i okolic.
Bilety autokarowe musiałyśmy kupić odpowiednio wcześniej, gdyż miejscowych ogarnia szał podróżowania w długie weekendy. Bilety były też odpowiednio droższe niż zwykle, ale i tak o ponad połowę tańsze niż samolot.
Na mapie dystans między Cartageną a Medellin nie wydaje się duży; w praktyce to 14 godzin jazdy autokarem.
Dworzec autobusowy w Cartagenie znajduje się na obrzeżach miasta, do tego w nie najlepszej dzielnicy, ale jest duży i czytelny. Nasłuchałam się, że w autokarze w Kolumbii lepiej mieć koc i ciepłe ciuchy pod ręką, inaczej można zmarznąć. Plotki tej nie potwierdzam, za to z pewnością przydadzą się zatyczki do uszu - muzyka gra na okrągło, a do tego jest to przeważnie vallenato. (jeszcze nie słyszałam, żeby obcokrajowcowi się podobał ten typ muzyki... próbka pod tym linkiem: http://www.youtube.com/watch?v=cdRQtenZ33g )
W Polsce Medellin pewnie kojarzy się głównie z kartelami narkotykowymi. W Kolumbii słynie z fabryk odzieży, metra, malarza i rzeźbiarza Fernando Botero, niezależnych i ciężko pracujących mieszkańców zwanych paisa, oraz wiecznej wiosny. Jest to drugie co do wielkości miasto Kolumbii i liczy sobie 2,5 miliona mieszkańców.
O poranku dotarłyśmy do naszego hostelu - Yellow House Hostel (mały i spokojny hostel, nie w centrum, ale 1 minutę pieszo od metra). Zostawiłyśmy bagaże i ruszyłyśmy zwiedzić najbliższą okolicę w poszukiwaniu jedzenia. Czystym i równym chodnikiem ograniczonym kanalizacją (taak, niestety zauważa się takie rzeczy po 3 miesiącach w Cartagenie..) dotarłyśmy do sklepików. Przyuważyłam moje ulubione buñuelos (kulki z mączki kukurydzianej smażone, a jakże, na głębokim tłuszczu). Kupiłam od razu cztery za cenę 1,5 w Cartagenie.. Ta plotka potwierdziła się w zupełności - Medellin jest znacznie tańsze od Cartageny.
Po zaspokojeniu głodu przyszła kolej na prysznic - ciepły! Pierwszy ciepły prysznic odkąd jestem w Kolumbii!
Szybko rozpracowałyśmy metro i pojechałyśmy do centrum. Na początek przeszłyśmy się Caribobo (deptak przy którym mieści się mnóstwo sklepów), który dochodzi do Plaza Botero. Jak nietrudno się domyślić, na placu Botero stoją jego rzeźby - dar artysty dla rodzinnego miasta. Tłoczno i gwarno było niesamowicie. Przy placu mieści się muzeum Antioquia (to nazwa regionu, w którym leży Medellin) oraz pałac kultury. Chciałyśmy także zobaczyć centro de conveciones. nowoczesne centrum Medellin, ale gdy doszłyśmy do la plaza de los luz, na którym to placu stoi ponad 200 słupów z lampkami, rozpadało się. Kompletnie przemoczone szukałyśmy jakiegoś miłego miejsca, żeby zjeść lunch, ale ciężko było. W samym centrum nie ma dużo restauracji - większość mieści się w sąsiadującej dzielnicy El Poblado. W końcu miejscowi pokierowali nas do sympatycznego baru w którym zamówiłam moją pierwszą bandeja de pollo. Bandeja to typowa potrawa w Antioquii, a składa się na nią.. dużo jedzenia, co widać na zdjęciu.
Pogoda uparcie nie chciała się poprawić (niby wieczna wiosna, ale chyba z Polski), uciekłyśmy więc do hostelu. Nie wyglądało na to, że się rozpogodzi, postanowiłyśmy więc, że następnego dnia pojedziemy do Guatape.
c.d.n.