c.d.
Wyruszyłyśmy wczesnym rankiem. Metrem dojeżdża się na sam dworzec. Deszcz uparcie padał, więc zakupiłam parasol na wszelki wypadek. Najpierw próbowałam kupić płaszcz przeciwdeszczowy, ale po moich i Pavli wysiłkach objaśnienia co potrzebujemy, ekspedientka wyciągnęła worek foliowy... więc się poddałyśmy. Tak na marginesie, to nie widziałam ani jednej osoby w płaszczu przeciwdeszczowym, może po prostu ich nie znają?
Kupiłyśmy bilet do El Peñón, a stamtąd, jak nam powiedziano, można bez problemu złapać taksówkę do samego Guatapé. Zazwyczaj podróż zajmuje 1,5 godziny (bilet 11.000 pesos, kasa nr 14). Ostatnimi czasy deszcze były jednak tak obfite, że droga do Guatapé okazała się być nieprzejezdna. Trzeba było poczekać 30 minut aż odkopią jeden pas, i kolejne 30 aż wpadną na pomysł ruchu wahadłowego.
Nic to, czekanie się zdecydowanie opłaciło! Pogoda poza Medellin była rewelacyjna, z daleka było już widać la piedra - ot, taką sobie czarną skałkę, jedyne 200 metrów i ... ponad 640 schodów. (bilet 8.000)
Autobus wyrzucił nas przy stacji benzynowej, skąd spokojnym spacerkiem można w 10 minut podejść pod la piedra. Nasz spacer spokojny zdecydowanie nie był - już u podnóży skały widoki były tak powalające, że zatrzymywałyśmy się co zakręt. Nic dziwnego, że Pablo Escobar i jego największy rywal wybrali sobie tą okolicę na letnie rezydencje.
Wspinanie po schodach zajęło nam mnóstwo czasu (...640 to jednak baardzo dużo schodów..), ale widoki ze szczytu podsumowałyśmy zgodnie jako "WooooW!!!".
Z nowo poznanymi znajomymi wsiedliśmy do la chivita (to ta śmieszna mototaksówka ze zdjęcia). La chivita jest zdecydowanie trzyosobowa gdyby mnie ktoś zapytał, ale jakimś cudem udało mi się zmieścić koło tęgiego kierowcy na jego fotelu i nawet nie wypaść przy zakręcie.
Samo Guatapé jest po prostu urocze! Fasady domów u spodu ozdobione są kolorowymi malowidłami - taka miejscowa tradycja. Miasteczko zaliczyłabym zdecydowanie do tych "z klimatem". Wciągnęłam calutką bandeja paisa (to najbardziej typowa potrawa regionu), i jeszcze trochę z talerza Pavli. Dalej poturlałam się do canopy, ale (pewnie na moje szczęście) w poniedziałki było nieczynne.
W akompaniamencie vallanato wróciłyśmy, już bez przygód, do mokrego Medellin.
c.d.n.
p.s. Podaję aktualne ceny dla ewentualnych podróżujących, gdyż te w Lonely Planet są zdecydowanie nieaktualne (wg przewodnika bilet do Medellin z Cartageny kosztuje 65.000 ...)