Kolumbia reklamuje się dwoma hasłami turystycznymi:
Colombia es passion (Kolumbia to pasja)
El riesgo es te quieras quedar (ryzyko jest, że będziesz chciał zostać).
Po prawie pół roku w Kolumbii hasło pierwsze jest dla mnie znacznie prawdziwsze niż drugie. Dlaczego? Hasło drugie kryje w sobie drugie dno. Z mojego oraz moich znajomych z Cartageny doświadczenia jasno wynika, że ryzyko zaczyna się, gdy się zostanie.
Podczas moich licznych podróży po Kolumbii nie spotkałam turystów, którzy borykali by się z większymi problemami niż okazjonalne kradzieże aparatów. W ramach małej przestrogi opisze, ograniczając się do kręgu praktykantów, nasze doświadczenia.
1. Niezliczoną wręcz ilość razy próbowano, na szczęście dla mnie bezskutecznie, okraść mnie na plaży. Gdy mieszkałam w Bocagrande i codziennie chodziłam się kąpać w morzu stało się to na tyle upierdliwe, że zaczęłam chodzić w samym bikini z kluczami przyczepionymi do stanika. Przez pierwsze 5 sekund zanim przeszłam ulicę może wyglądało to dziwnie, ale komfort psychiczny - bezcenny!
2. Josh został obrabowany w autobusie koło targu Basurto, który całkiem bezsensownie LonelyPlanet poleca dla "głodnych wrażeń". W środku dnia mężczyzna wskoczył do autobusu, wyciągnął pistolet, przyłożył Joshowi do głowy i kazał wyciągnąć to, co ma w kieszeni. Padło na aparat.
3. Pewnego wieczora, który niczym się nie wyróżniał od innych, wracając z Pavlą z pubu w centrum, idąc spokojnie Calle Larga, jak milion razy wcześniej, minęłam 3 chłopaków. Pavla ledwo zdążyła powiedzieć: idź szybciej, gdy już leżałam na chodniku i ktoś ciągnął mnie po ziemi za torebkę, po czym uciekł śmiejąc się. Co się stało? Jeden z chłopaków złapał moją torebkę i pociągnął, a ponieważ była przewieszona przez szyję, upadłam. Chłopak nie puścił, przeciągnął mnie po chodniku; paski torebki nie puściły, więc uciekł. Dla mnie wszystko zdarzyło się za szybko, żebym zdążyła się wystraszyć, za to Pavla odwróciła się, zobaczyła że ktoś mnie ciągnie i spanikowała myśląc, że ktoś mnie usiłuje porwać; przez 3 dni ręce jej się trzęsły.
4. I cała prawda, dlaczego Santa Marta nam się nie spodobała. Będąc 2 przecznice od upatrzonego hotelu, idąc przez kompletnie zalaną ulicę, z wąziutkim chodniczkiem, minęłyśmy 3 chłopaków. Sytuacja wydała mi się znajoma, powiedziałam więc do Naz: idź szybciej, ale zanim to do niej dotarło, jeden z chłopaków zerwał jej torebkę z bioder. Naz rzuciła bagaż na ziemię, zaczęła wrzeszczeć jak szalona i pobiegła za chłopakiem. Zobaczyłyśmy tylko jak koleś wyciąga nóż i jej grozi, po czym oboje zniknęli za rogiem. Chwyciłyśmy bagaż Naz, pobiegłyśmy za róg, ale już nie widziałyśmy ani Naz, ani kolesia. Oczywiście też zaczęłyśmy wrzeszczeć, ktoś przyprowadził policjanta, wytłumaczyłyśmy mu co i jak i poszedł w kierunku wskazanym przez gapiów. My zostałyśmy, trwało to może z 15 minut zanim wrócił, w trakcie których umierałam ze strachu, że koleżanki już nie zobaczę w jednym kawałku. Skończyło się szczęśliwie z jednego powodu - Naz wrzeszcząc po drodze zaalarmowała mieszkańców ulicy, którzy zapewnili jej ochronę i jej pomogli. Wskazali policjantowi kto ma jej telefon, a kto aparat, więc w rozrachunku końcowym straciła tylko pieniądze i nic jej się nie stało. Dla mnie wrażenie było tak silne, że przez dwa dni siedziałam w domu myśląc, żeby prze-bookować bilety i wracać od razu do Polski.
Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę nikogo straszyć. Mimo tych i wielu innych, mniejszego kalibru doświadczeń, absolutnie niczego nie żałuję i cieszę się niezmiernie, że mieszkałam i pracowałam w Kolumbii. Kolumbia to pasja - dla jedzenia, muzyki, tańca, przyrody, imprez. Chcę tylko zaznaczyć, że świetnie się bawiąc, pijąc i ucztując, należy pamiętać, że z równą pasją Kolumbijczycy mogą zażądać Twojej własności.