Hoi An atakuje zmysły od pierwszego zetknięcia z centrum. To dawne miasteczko portowe może pochwalić się przeklimatyczną zabudową inspirowaną chińską i japońską kulturą, z urokliwym mostem na czele. Do centrum dotarliśmy wieczorem,gdy wszystkie lampiony już świeciły, a jedzenie uliczne zachęcało do zakupu. Grupki turystów leniwie przechodziły od witryny do witryny, a sprzedawczynie znanym nam już zawodzeniem namawiały: Paniiii, kup coś, panii! A sklepów w centrum jest na potęgę - krawiec przy sklepie z pamiątkami, obok znowu krawiec, i znowu pamiątki.
W Hoi An mieliśmy pełne trzy dni, które prawdę powiedziawszy trochę zlały mi się w jedno - szwendaliśmy się często bez celu po starówce, przechodząc po kilka razy tymi samymi uliczkami. Kilka rzeczy jednak się wybija z tłumu:
1. Stary dom kupca Tam Ky - w porównaniu z innymi domami, ten jest naprawdę pięknie zachowany, i przepięknie udekorowany (np. chińskie wiersze na kolumnach są wypisane znakami składający się z ptaków, do tego z masy perłowej).
2.Phuc Kien assembly hall, zwany także Assembly Hall of Fujian Chinese Congregation - ten akurat wybija się trochę z innych powodów - wieje lekkim kiczem, z tymi jego smokami zrobionymi z potrzaskanej porcelany i kakofonią barw na bramie.
3. Banh mi - niedaleko targu znaleźliżmy budkę z banh mi, która okazała się serwować najlepsze banh mi jakie jadłam w Wietnamie! Chrupiąca ciepła bagietka jest wypchana do granic możliwości zieleniną, warzywami i nadzieniem do wyboru.
4. Uliczne jedzenie - najlepsze lokalne przysmaki zjedliśmy nie w wyszukanej restauracji polecanej przez LP, ale w lokalnej jadłodajni, siedząc nad rzeką na mikro krzesełkach przy mikro stolikach. Cena oczywiście również lokalna.
5. Lampiony - ręcznie robione lampiony, specjalność Hoi An, tworzą niesamowicie romantyczną atmosferę w mieście. Do tego te ręcznie robione z jedwabiu cudeńka są śmiesznie tanie. Obleciałam w myślach cały dom rodziców gdzie by im tu taki lampion pasował, no bo w końcu żal nie kupić, takie śliczne. Już myśląc że sprawa stracona, nie będzie pasował, znalazłam taki maluśki idealny do sypialni, hyhy ]:}
6. Krawiec - Hoi An, oprócz lampionów, słynie z krawców którzy skopiują dowolny krój w jeden dzień. Oczywiście jest to mit - na idealnie skrojony garnitur czy sukienkę potrzeba kilku przymiarek. Dla tych którzy się wybierają do Hoi An i planują zakup garnituru, koszuli, czy sukienki, polecam stronę: http://hoiantailorreviews.com/
My spisaliśmy sobie 5 salonów z czołówki, postanawiając sprawdzić co nam zaoferują. Cóż, zdążyliśmy sprawdzić tylko jedno miejsce - Kimmy, najpopularniejszy i najbardziej polecany salon. Gdy tylko usiedliśmy, zaraz przed nami pojawiły się laptopy z katalogami i woda. Po wyszukaniu sukienki Feragamo, która mi się od dawna baaardzo podobała, ekspedientka przyniosła wzory materiałów żeby dopasować do tych ze zdjęcia. Następnie mimo moich i 45 słabych protestów, że wolałybyśmy najpierw usłyszeć o jakiej kwocie mówimy zanim panienka zada sobie kłopot z mierzeniem, ekspedientka dopadła do nas z miarką. W tym czasie Gwiazda i Zgaga przystępowali już do negocjacji ceny za garnitur. Panienka podumała, pokręciła głową nad zdjęciem mojej wymarzonej kiecy, i rzuciła - 120$. Lekko mi się zrobiło, bo stwierdziłam od razu że to zdecydowanie ponad mój budżet, więc mogę z czystym sumieniem odmówić. W tym momencie zaczęła się część negocjacji -a ile byś zapłaciła. Oczywiście nie miałam pojęcia ile taka jedwabna sukienka jest warta, więc rzuciłam na oślep, że w Polsce to mogę sobie za połowę ceny taką uszyć. Panienka podumała jeszcze chwilę, i stwierdziła, że jeśli pod szyfon dać podszewkę z bawełny, to będzie połowa. I tak chcąc nie chcąc wyszłam z salonu z datą na pierwszą przymiarkę dnia następnego. 45 zresztą też :) A Następnego dnia niespodzianka - nie dość, że krawcowa poprawiła krój Feragamo, dzięki czemu od razu oczka mi się zaświeciły, to z rozpędu wszyła jedwabną podszewkę ^^ I tak po 3 przymiarkach skończyłam z jedwabną suknią balową za 60$. Za to 45 trochę mniej się poszczęściło, bo krzywo jej zamek wszyli na plecach, do tego bezczelnie się tłumaczyli, że ma jedną łopatkę większą niż drugą. Pokazałyśmy kieckę na płasko - nadal krzywo, nie mieli więc wyboru, musieli poprawiać aż do skutku.
7. Marmurowa jaskinia i marmurowa góra - jako że dopiero co zwiedziliśmy Angkor, odpuściliśmy sobie świątynie My Son w pobliżu Hoi An, a w zamian wynajęliśmy kierowcę który zawiózł nas do marmurowej góry. Piękna jaskinia została "przyozdobiona" tysiącami światełek, wliczając w to zmieniającą kolor aureolę Buddy... Ach ten wietnamski kicz ;) Na górze z kolei mieszczą się pagody, w ilości zbyt dużej jak dla mnie, albo może zbyt jednolite były, bo pod koniec już nawet nie wchodziłam do środka, bo przecież japonki bym musiała ściągnąć... Pagody z Hoi An są dużo bardziej interesujące, a tez jest ich duuużo ;)
8. Plaża An Bang - jedno popołudnie przeznaczyliśmy na nic-nierobienie. Za najlepsze miejsce na nic-nierobienie uznaliśmy plażę, ale wybraliśmy nie komercyjną Cao Dai, a nieco dalej położoną An Bang. droga idzie zupełnie prosto, nie da się zabłądzić, dlatego udało mi się to zrobić dwa razy ^^ Bieluśki piasek i przyjemna pogoda, ze słońcem schowanym za chmurami, pozwoliły nam odpocząć z dala od nagabywaczy. Aż trudno było uwierzyć że tak blisko Hoi An jest miejsce nieopanowane przez wrzeszczących sprzedawców.
9. Epickie Mi Xao Bo - wiem że pisałam że epickie mi xao bo jadłam podczas easy rider trail w Da Lat... Ale okazało się, że można je przebić! Zupełnie przypadkiem, gnani głodem, wstąpiliśmy do malutkiej restauracyjki serwującej domowe jedzenie. Ceny zupełnie przyzwoite, a porcje jak dla byka, no i smak nie do podrobienia! Wróciliśmy tam jeszcze kilka razy, ale po tym jak wytargowałam od pani prowadzącej wojskową menażkę z 1968 za 250tys. VND (z 400tys.), jej ojciec patrzył na mnie z pode łba. Zażartowaliśmy sobie, że pewnie osobiście ubił tego Amerykanina i wziął menażkę jako trofeum. Po chwili namysłu, biorąc pod uwagę położenie Hoi An, stwierdziliśmy, że ta teoria jest bardziej prawdopodobna niż na początku nam się wydawało. Obstaję jednak, że był niezadowolony że tak spuściła z ceny ;) Adres restauracji: Hai Ba Trung 567
I tak, nawet nie wiedząc kiedy, drapiąc się po głowie ze zdziwienia, opuściłam Hoi An, tak jak tysiące turystów przede mną, obładowana pamiątkami.
PODSUMOWANIE
Lot do Da Nang z Saigonu + 20kg bagażu - 1mln VND (Vietjet)
Busik do Hoi An - 50tys. VND
Nature Homestay - 20$ za pokój dwuosobowy
Jedwabna balowa suknia w Kimmy - 60$
Obiad w Mermaid Restaurant - 100tys.+ VND
Zbiorczy bilet wstępu do atrakcji Hoi An - 120tys. VND
Bilet do Marble Cave - 15.tys. VND
Bilet do Marble Mountain - 15tys.VND
Grillowane ciastka ze słodkiego ziemniaka - 10tys. VND za dwa (ale trzeba się targować;)
INFO
Z Da Nang do Hoi An odjeżdża miejski bus; z lotniska trzeba przejść ok. 1km do przystanku; za taksówkę zapłaci się ok.15-20$, także przy większej liczbie osób taksówka jak najbardziej ma sens.