Wiele osób zadaje mi pytanie jak to jest mieszkać w komunistycznym państwie. Na co dzień się tego nie dostrzega - półki w sklepach uginają się od rodzimych i zagranicznych produktów, biznes międzynarodowy kwitnie,obcokrajowcy jak i miejscowi mogą swobodnie się przemieszczać po całym kraju. I tak się wygodnie żyło do października,kiedy to rząd postanowił zaostrzyć prawo wobec obcokrajowców, a akurat postanowiłam zalegalizować pewne aspekty mojego tutaj pobytu. Zetknięcie się z wietnamską Biurokracją to jak podróż w czasie - wstecz oczywiście.
WIZA: Otrzymanie wizy turystycznej to nie problem. Co innego przedłużyć po raz kolejny wizę biznesową... Akurat tak niefortunnie się złożyło, że moja wiza wygasła zanim dostałam odpowiedź w sprawie pozwolenia o pracę, ale tuż po zaostrzeniu przepisów... Mój wniosek o przedłużenie został odrzucony. Z rozbrajająca szczerością agencja pośrednicząca zakomunikowała, że znają urzędnika,więc jak dopłacę 20$ to da radę. Jaki kraj taka łapówka...
POZWOLENIE O PRACĘ: Dział kadr zgłupiał - co obywatel Polski musi zrobić żeby uzyskać takowe pozwolenie? Dostałam maila od kadrowej żeby zalegalizować mój dyplom w USA. Dlaczego w USA? Bo inny pracownik robił to w USA. Fakt że ów pracownik studiował w USA jakoś umknął kadrowej. Widząc że od firmy pomocy spodziewać się nie mogę, wypytałam znajomych. Pierwszy powiedział, ze dał dyplom kadrowej i ona wszystko załatwiła. Wolałam nie ryzykować że wyśle mój dyplom do USA, podczas gdy mnie deportują.
Dowiedziałam się, że muszę zalegalizować mój dyplom w ambasadzie w Hanoi. Dyplom wysłany z Polski poleconym przeleżał miesiąc na poczcie zanim raczyli przynieść awizo. Dyplom posłałam dalej do Hanoi, w międzyczasie starając się o zaświadczenie o niekaralności. Do tego potrzeba dowodu że właściciel domu w którym mieszkałam zarejestrował mnie na policji - zanim kadry wytłumaczyły landlady o co biega minęły 2 tygodnie. Z tym papierkiem idzie się do urzędu, składa wniosek,opłata 200k, i można odebrać po 3 tygodniach od daty którą wydrukują na kwitku odbioru (logiczne, prawda?).
Dyplom wracając z Hanoi przeleżał kolejne 3 tygodnie na poczcie. Potem poszedł do tłumaczenia (ambasada za tą usługę za dużo sobie liczy, więc tłumaczyłam w Saigonie).
Przyszła kolej na ostatni etap - badanie lekarskie. Pojechałam razem z kolegą do kliniki.Dostaliśmy stertę papierów i listę pokoi które trzeba było odwiedzić. Klinika wywarła upiorne wrażenie, i bardzo mnie cieszyło że jestem zdrowa i nie muszę się w tym żywym pomniku komuny leczyć. Wszystko - meble, sprzęt architektura - sprawiało wrażenie archaicznych i zniszczonych do granic używalności. W każdym pokoju siedział lekarz który coś tam niby badał, bazgrał i przystawiał tuzin pieczątek. Najbardziej przeraził mnie rentgen - wzięli równocześnie mnie i kolegę mimo moich protestów - starałam się wytłumaczyć że nie będę się rozbierać przy koledze z pracy. Po chwili zrozumiałam że moje obawy są nieuzasadnione, bo zrobili mi zdjęcie rtg w ciuchach... Moim drugim faworytem jest doktor który kazał mi podwinąć nogawkę spodni, wstać i obrócić się, po czym zapisał wzrost w dokumentacji. Pomylił się o 1cm :)
I tak oto w 3 miesiące skompletowałam dokumentację. Niestety w międzyczasie rząd zaostrzył wymagania - wymagany minimum stopień managera,itp. Już ponad miesiąc czekam na odpowiedź, trzymając kciuki żeby tym razem nie żądali łapówki.
PRAWO JAZDY: W Wietnamie nie uznają unijnego prawa jazdy. Aby być w zgodzie z prawem (a nie mając prawka jest ciężko, bo policja wychwytuje obcokrajowców ze strumienia pojazdów i bezczelnie wymusza łapówki) i ubezpieczycielem potrzebne jest wietnamskie (ile warty jest ten dokument widzę codziennie jadąc do pracy..;). I znowu legalizacja prawka, tłumaczenie, wizyta w klinice, gdzie m.in. sprawdzili mi stan uzębienia (a sprawdzają na zasadzie dobry-zły). Przede mną jeszcze tylko test praktyczny (prosta i ósemka) i stanę się szczęśliwą posiadaczką prawka.
Jednak najbardziej komunistycznym akcentem jest fakt, że publikacja takiego posta jest tutaj karana więzieniem ^^