Pierwszy wypad do teściów Macieja opisywałam
tu. Małe sprostowanie - po utworzeniu Stowarzyszenia Polaków w Saigonie ujawniło się ich dużo więcej :) Mamy teraz mocną ekipę, z którą się widujemy regularnie, a co jakiś czas, tak jak w ten weekend, jedziemy gdzieś razem.
To była moja pierwsza dłuższa wycieczka motorem jako kierowcy. Postanowiłam się sprawdzić przed dłuższym wypadem, który opiszę później... ;)
Tradycyjnie po drodze zakupiliśmy sadzonki dla teściów. Tym razem wybrałam krzew ozdobny. Moje mango z poprzedniego wypadu trzyma się super! Do Tan Hoi dojechaliśmy sprawnie i bezproblemowo. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy wąziutkimi dróżkami między domami i kanałami, do domu siostry Tuyen. Jej rodzina produkuje kopi luwak - kawę przetrawiona przez cywety. Jest ona najdroższą kawą świata, a filiżanka może kosztować ok. 50$. Przy domu w klatkach siedzą sobie pokazowe cywety żeby dać klientom wyobrażenie jak to wygląda. Oczywiście sama produkcja odbywa się na odpowiednio do tego przystosowanej farmie. Tylko przez kilka miesięcy w roku cywety karmi się samą kawą. Zwierzaki trawią owoc, a wydalają pestkę, którą następnie poddaje się odpowiedniej obróbce. Obecnie kopi luwak można też wyprodukować sztucznie, gdyż laboratoria Trung Nguyen wydzieliły ów enzym i produkują go syntetycznie (Kawa Trung Nguyen numer 8 oraz Trung Nguyen Napoleon, ok. 25$ za 250gr; bardzo polecam!).
Po degustacji kawusi udaliśmy się po "zapasy" na wieczór - do lokalnej wytwórni bimbru. Na przywitanie zaserwowano bimber ryżowy w kubkach. Udało mi się wymówić, bo akurat antybiotyki brałam, ufff! Na sam zapach przypomina mi się kac stulecia z poprzedniego pobytu u teścia. Po drodze udało mi się zaliczyć glebę próbując skręcić pod kątem 90 stopni z mostu w boczną drogę... efektowne to ponoć było, na szczęście motor poszedł na stronę krzaków a nie kanału i skończyło się na kilku rysach. Jest ich tyle już że nawet nie wiem które to, bo regularnie upuszczam motor wyprowadzając go z domu...
Wieczór to oczywiście doborowa kolacja - szczurki, żabki i pyszna ryba - zakrapiane mocno bimbrem i piwem. Nie wiadomo skąd zjawilo się pół wioski żeby pojeść i pośmiać się z nami, ot taki zwyczaj :) Były nawet tańce i karaoke! za to rano ja i Słowaczka Monika byłyśmy jedynymi osobami nadającymi się do życia. Wstałyśmy wcześnie i udałyśmy się na spacer po wsi. Oczywiście robiłyśmy furorę po drodze! Podczas gdy reszta dochodziła do siebie, pojechałyśmy do najbliższej większej miejscowości zobaczyć świątynię Cao Dai (bardzo kolorowa i kiczowata odmiana Buddyzmu) oraz lokalny targ. Ktoś zgadnie do czego służą nożyczki na targu..? Zapraszam do ostatniej foty po odpowiedź!