W takie dni jak ten ożywa wiara w ludzką bezinteresowność i dobroć. Zaciągnęłam chyba niemożliwe do spłacenia długi wdzięczności, i uważam się za wielką szczęściarę, że akurat spotkałam na swojej drodze ludzi tak dobrych, że mogłam te długi zaciągnąć.
Trasa z Nha Trang do Da Lat jest uważana za jedną z najbardziej malowniczych w całym Wietnamie. 140km po krętych drogach górskich z cudnymi widokami. W Da Lat czekał na mnie pobyt w rewelacyjnym resorcie, który wygrałam w konkursie fotograficznym kilka miesięcy wcześniej. Gdy niezdarnie przytraczałam mój plecak do motoru, Tuyet, przesympatyczna recepcjonistka z hostelu w którym się zatrzymałam, pokręciła głową i pojechała kupić mi specjalne liny z haczykami, których Wietnamczycy używają do zabezpieczania ładunków na motorze. Wcisnęła mi jeszcze płaszcz przeciwdeszczowy do plecaka i życzyła szerokiej drogi.
Do drogi się przygotowałam zawczasu– kupiłam smartphone’a żeby mieć stały dostęp do map, przenośny akumulator, aby móc ładować smartphone’a bez gniazdka, kamerę gopro co by móc zarejestrować moją wyprawę na wysokiej jakości filmie. Ubiór już przetestowałam podczas wcześniejszych wypraw – długie dżinsy, kurtka dżinsowa, porządny kask i rękawiczka (jedna, bo druga się zgubiła…).
Tuż za Nha Trang droga była praktycznie pusta. Motor wspinał się powoli na góry, jechało się lekko, widoki cieszyły oko. Pewnie uśpiło to nieco moją czujność. Na 40 km trasy za ostrym zakrętem na drodze „wyrosła” mi dziura. Ale nie taka zwykła – to była japa na cały motor! Nie udało mi się zareagować na czas, pewnie też jechałam nieco zbyt szybko, i zaliczyłam poślizg z lądowaniem na lewej stronie ciała…
Teraz trudno mi do końca stwierdzić co się działo, jak to bywa w takich sytuacjach adrenalina zadziałała i wszystko się „samo” zrobiło bez mojego udziału. Przejeżdżający staruszek zatrzymał się, pomógł mi podnieść motor i poprowadził mnie do najbliższej kliniki. Zadzwoniłam do znajomego z Saigonu, któremu wcześniej powiedziałam że będę wysyłać dzienne raporty, a jak któregoś dnia nie dostanie to niech wysyła ekipę ratunkową (tak pół żartem, pół serio). Chyba go mocno nastraszyłam, jak i pozostałych znajomych… ale udało mi się przekonać że nie muszą przylatywać do Nha Trang bo nic mi nie jest. Moje zaopatrzenie „na wszelki wypadek” obejmowało octenisept i bandaże. Kurtka ochroniła jak należy, ale spodnie niestety były w strzępach, a kolano obdarte. Tam gdzie koszulka wyszła ze spodni tez brakowało nieco skóry. Opatrzyłam się najlepiej jak potrafiłam siedząc na ławce przed kliniką, w międzyczasie staruszek pojechał po lekarza. Chyba pół wioski się zeszło popatrzeć na mnie, cmokali, kiwali głowami, dzieciaki chichrały się i piszczały, co chwile wołając „good morning teacher!”. Zostałam opatrzona ponownie (znajomi w Saigonie dali do słuchawki osobe mówiąca po wietnamsku która tłumaczyła co się stało;), zbadana pod kątem wstrząsu, i zalecono mi poleżakować z godzinkę, którą to wykorzystałam na telefoniczne zapewnienia że nic mi nie jest, nic nie złamałam i jadę dalej. Koniec tematu, jadę!
Z ulgą stwierdziłam że z mojego bagażu nic się nie potłukło, nic nie ubyło, a motor… cóż, był wcześniej już tak porysowany, że nowe rysy zniknęły w tłumie. Za opatrzenie nie chciano ode mnie pieniędzy, więc tylko podziękowałam ładnie, wsiadłam na motor i wróciłam na trasę. Każdy zakręt i każdą dziurę traktowałam już z bardzo dużym szacunkiem, jadąc spokojnie, ale bez marudzenia, bo nie chciałam jechać po nocy. W pewnym momencie wjechałam w chmury, i dziękowałam serdecznie w duchu Tuyet za pelerynę!
Do Da Lat dojechałam gdy już zmierzchało. Nie mogąc znaleźć mojego hotelu na mapie zapytałam kierowcę przy drodze. Nie zrozumiał mnie, więc zadzwonił do kogoś kto zna angielski i podał mi słuchawkę. Dalej się nie mogliśmy zrozumieć, więc ta osoba przyjechała na motorze! W końcu się porozumieliśmy, kierowca machnął ręką żebym jechała za nim i poprowadził mnie do hotelu!
A to jeszcze nie koniec. W hotelu gdy zobaczyli moje poszarpane i zakrwawione portki, zawołali służbowe auto i zawieźli mnie do szpitala, tak na wszelki wypadek, żeby zobaczyć czy szwów nie trzeba, oczyścić ranę raz jeszcze. Chyba też się mocno nade mną zlitowali, bo widząc że nie będę w stanie następnego dnia prowadzić, zaoferowali mi super stawkę za dodatkowy nocleg. I tak sobie siedzę trzeci dzień w resorcie kurując się :)