Wiedziałam, że ten moment w końcu nadejdzie. Właściwie sama się dziwiłam sobie, że tak późno. Od ponad roku powtarzałam wszystkim, którzy chcieli słuchać, że mam serdecznie dość mojej pracy. Problem w tym, że niekoniecznie miałam dość Saigonu. W końcu praca była dobrze płatna, a życie w Wietnamie relatywnie łatwe i przyjemne. No i CIEKAWE. Dokonując jednak bardzo szczerego rachunku pragnień, potrzeb i możliwości, zdecydowałam się na powrót do Polski. Ta podróż motorem to była moja ostatnia podróż po Wietnamie, moje pożegnanie z tym czarującym krajem i jego życzliwymi ludźmi. Teraz jeszcze czekało mnie pożegnanie z moim Saigonem.
Tak właśnie myślę o Saigonie – MÓJ Saigon, z moimi znajomymi, z moimi ulubionymi kawiarenkami, z ulicznymi sprzedawcami, którzy mnie rozpoznawali, witali, i dawali wietnamskie ceny, moimi ulubionymi parkami i specjalnymi miejscami. Mój Saigon, taki, jakiego nigdy bym nie zobaczyła jako turystka. I jak się z tym pożegnać w ciągu 2 dni? Intensywnie, zachłannie, i z uśmiechem na ustach. Nie dlatego, że cieszyłam się z wyjazdu, ale dlatego, że każda osoba, z którą się spotkałam, i każde miejsce, które odwiedziłam w ciągu tych dwóch dni przynosiło mi całe mnóstwo pozytywnych wspomnień. A do tego, jak to tylko mój Saigon potrafi, jeszcze udało mu się mnie zaskoczyć kilkakrotnie, ot chociażby spacerem po kablach (i nawet miałam tyle przytomności umysłu, żeby fotę strzelić;). I sprawiłam sobie chyba najfajniejszą pamiątkę jaką mogłam – sesję zdjęciową w ao dai na ulicach mojej dzielnicy!
Na lotnisko jechałam z wielkim uśmiechem na ustach, patrząc przez okno i szepcąc pożegnania do wszystkich mijanych miejsc. Dopiero gdy dostałam mój bilet w jedna stronę łzy zaczęły płynąć strumieniami.
A co dalej z wietnamskim blogiem? Zostało mi trochę podróży z 2014 roku do uzupełnienia (aż sama zaskoczona jestem, ile tego jeszcze jest!), potem podsumowanie i to będzie koniec, nawet jeśli w głowie ten rozdział nie do końca chce się zamknąć.