Dzień wcześniej pojechałam na uniwerek, żeby się dowiedzieć, że mam przyjechać w czwartek. Tak więc środa była dniem wolnym!
Postanowiłam wybrać się sama na starówkę w celu jej dokładnego sfotografowania.
Wyruszyłam wcześnie rano aby uniknąć długiego spaceru w pełnym słońcu, no i żeby złapać lepsze oświetlenie.
Zastanawiałam się tylko, co mam zrobić z aparatem. Wcześniej właściciel głosu z konsulatu, który zresztą na żywo był przesympatyczny, zapytał się, czy rodzice się nie boją, że jadę (po czym wręczył mi ulotkę "jedyne ryzyko to że będziesz chciał zostać";), bliźniaczki mnie ostrzegały, pani domu, i nawet jej córka. Byłam więc lekko poddenerwowana. Maria doradziła mi, żebym aparat schowała do innej torebki, tak, żeby nie było od razu widać co niosę, a na starówce nie powinno być już problemu.
Mieszkam w dzielnicy Manga, która graniczy z murallas. Po 20 minutach spaceru zobaczyłam wiec pierwszego policia de turismo i mogłam odetchnąć.
Przy pierwszej wizycie mogłam się do woli napawać widokami starówki, pomyślałam, więc teraz, już "na sucho", będę mogła popatrzeć przez obiektyw. Nic z tych rzeczy! Znowu dostałam się pod urok (dosłownie) starej części Cartageny, nie mogłam się napatrzeć, chciałam wszystko zobaczyć i wszystkiego spróbować! Zjadłam śniadanie na murallas, podziwiając widok na morze karaibskie, odwiedziłam Parque del Centenario, przeszłam wzdłuż mury obronne i chyba każdą uliczkę po kilka razy. Wypiłam też najlepszy sok pomarańczowy w moim życiu. Sprzedawca przy mnie wycisnął małe brunatno-zielone pomarańcze. Aż mi oczy łzami zaszły przy pierwszym łyku, smak nie do opisania! Chociaż oczy mogły mi łzawić od słońca, trudno powiedzieć ;) I tak zeszły mi 4 godziny. W szale robienia zdjęć nie zauważyłam, kiedy zaczęła mi się skóra przypalać. Łydki miały już kompletnie dosyć wystawiania na światło dzienne, musiałam więc w trybie natychmiastowym ewakuować się do domu.
Było jasne, że buraczkowa skóra potrzebuje mleczka po opalaniu, postanowiłam jednak nie ruszać się z domu dopóki słońce kompletnie nie zajdzie, choćbym miała cierpieć i konać z głodu. O zmierzchu, który tu następuje dość szybko, przeważnie ok.18, ruszyłam do centrum handlowego, naiwnie myśląc, że w supermarkecie będzie mi łatwiej zrobić zakupy niż w sklepiku. Nie mogąc znaleźć mleczka na półce, chcąc nie chcąc zapytałam ekspedientkę o "coś do chłodzenia włosów"... Jako filolog bardzo ubolewam nad moimi błędami, ale cel został osiągnięty - kupiłam olejek do opalania, aby dostać gratis żel "po".
W związku ze spaleniem się postanowiłam dawkować starówkę, żeby nikomu się nie stała krzywda, tak jak mi;)
Na początek - droga z Getsemani do la torre del reloj i Parque del Centenario.
Getsamani jest ponoć dzielnicą głównie studencką, dużo w niej knajpek, hosteli i dyskotek. Mieści się już w obrębie murów, jest dość urokliwa, ale do ścisłego centrum jej daleko.
Z kolei park po prostu mnie zachwycił. A to dlatego, że żyją w nim zwierzątka, które u nas być może można zobaczyć w zoo. Koniecznie chciałam zobaczyć leniwca na żywo, ale gdzieś się pochowały (po zapachu jednak wiem na pewno że tam są!). Może następnym razem jakiegoś upoluje obiektywem.