Dzień wcześniej do domu w Mandze wprowadziła się Czeszka Pavla. Niezłe perypetie miała, głównie z aieseciem. Złapała infekcję żołądka i przez tydzień dopraszała się pomocy, gdyż nie mówi za dobrze po hiszpańsku. Jak w końcu aiesec ruszył zad, trafiła do szpitala. Gdyby tego było mało, rodzina, u której ją zakwaterowano, wyrzuciła ją z domu, nie mówiąc jej, tylko aisecowi, który nie przekazał. To tak w dużym skrócie.
Po wieczorze spędzonym na takich opowieściach byłam totalnie przybita i radość z przyjazdu nieco zbladła.
Na szczęście w sobotę od rana udało się nawiązać wesołą konferencję wieloosobową na skype, i humor mi się znacznie poprawił. Na tyle, żeby odważyć się samej iść do centrum (za dnia i z aparatem-małpiatką, ma się rozumieć;).
Uwaga, nadchodzi druga dawka starówki. Dla mnie dawka śmiertelna, bo poraża!!!
Moi drodzy, oto la Plaza de los Coches.
Jako miasto handlowe Cartagena potrzebowała miejsca targowego. Funkcje tą spełniał ten właśnie plac - handlowano tu niewolnikami. Skąd więc nazwa? Niegdyś el coche (dziś - samochód) to była bryczka, które zresztą do dzisiaj można na placu zobaczyć, a nawet za dość wygórowana kwotę - przejechać się. Jeśli akurat bryczki nie ma w pobliżu, nie martwmy, się, można ją poczuć.
Plaza zbudowana jest na planie trójkąta, zamknięta z dwóch stron kamienicami i z jednej - murem ze słynną la Torre del Reloj. Nad placem czuwa Pedro de Heredia, założyciel Cartageny. To w sumie miłe, że w najważniejszym miejscu miasta nie stoi pomnik Bolivara.
Obecnie niewolnika tu nie kupimy, za to, o ironio, mieści się tu "pasaż słodkości", w którym można nabyć miejscowe słodkie przysmaki, oraz wyczyścić buty.
Wieczorem plac zapełnia się gapiami podziwiającymi występy, a właściwie popisy taneczne.
Nie mogłam wzroku oderwać od tańców, ten klimat i energia! Nakręciłam chyba z milion filmików, ale nie chcę zupełnie zdradzać sekretów Plazy, więc wrzucam coś koedukacyjnego, coś dla panów, i coś dla pań :)