Geoblog.pl    zuzkakom    Podróże    Kolumbia Colombia Колумбия    La Universidad Tecnologica de Bolivar
Zwiń mapę
2011
24
sty

La Universidad Tecnologica de Bolivar

 
Kolumbia
Kolumbia, Cartagena
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10417 km
 
... czyli trochę o pracy, żebyście nie myśleli, że tylko zwiedzam i zajadam się miejscowymi przysmakami.

Mój kontrakt twierdzi, że powinnam zacząć pracę od 17 stycznia. 17 stycznia stawiłam się więc na uniwersytecie, jak już zresztą pisałam, ale nie zastałam szefa wydziału. Powiedziano mi, że mam przyjechać dnia następnego.

Co też uczyniłam. Tym razem szef był, ale nie powiedział nic, czego bym już nie wiedziała ze strony internetowej uniwersytetu lub od studentów (koleżanek Marii). Jedyną dla mnie ważną informacją było, iż nie będę uczyć w kampusie na Mandze, tylko w Ternerze, czyli dokładnie na drugim końcu miasta.
Dla niewtajemniczonych w edukację wyższą w Kolumbii: młodzież w wieku lat 17-18 zaczyna płatne studia na jednym z licznych publicznych lub prywatnych uniwersytetów. W ciągu swoich studiów muszą osiągnąć poziom angielskiego 6, czyli ok.B2 wg Common European Framework. W praktyce wygląda to tak, że po przyjęciu na studia piszą test i odbywają ustną rozmowę, które mają ich zaklasyfikować do jednego z 6 poziomów. Lekcja trwa 2 godziny zegarowe.

Dnia czwartego mego kontraktu miałam poznać grono nauczycieli zagranicznych. Do tej pory jeździłam z Jairo, tym razem musiałam pokonać trasę do Ternery sama. Autobusem, i to z przesiadką.
Z mapką rozrysowaną przez Jairo wyruszyłam w podróż. Poczułam się bardziej jak turysta podróżujący w czasie niż pani nauczyciel. Autobus jedzie przez całe miasto, w tym przez najbiedniejsze dzielnice, a różne rzeczy można tam zobaczyć. Sam autobus jadący na kampus należy do wiekowych. Zapakowany był do granic możliwości, więc przyszło mi jechać na schodach. Przy czym drzwi do autobusów pozostają zawsze otwarte, gdyż nie ma klimatyzacji. Jakiś staruszek słuchał radia przy uchu, wszyscy się pocili niemiłosiernie. Przy co ciekawszych momentach drogi trzeba było uważać, aby sobie języka nie przygryźć, chociaż zużyte amortyzatory to chyba jeden z najmniejszych problemów tego pojazdu. Ale się udało.
Spotkanie trwało ok.2 godzin, podczas których szef powtórzył to samo co dwa dni wcześniej, a na koniec dodał, że jeszcze nie ułożył naszych planów, więc spotkamy się jutro (słowo kluczowe - jutro). Jednak przejażdżka nie była na próżno - poznałam Alice (UK) i Deborah (Fr), które mieszkają obok mnie, oraz cztery wolontariuszki ze Stanów Zjednoczonych.
Alice i Deborah pokazały mi tańszą i bezpośrednią trasę do domu, a jako że jesteśmy Europejkami, od razu złapałyśmy kontakt. Dziwna rzecz ten patriotyzm "lokalny".

Nastał dzień piąty. Spotkanie wyznaczone było na 11. !0 minut przed czasem w biurze nie było żywej duszy, ale szczęśliwym trafem poznałam Carlosa, też nauczyciela angielskiego, który zaprowadził mnie do sali egzaminacyjnej. W ten sposób udało mi się załapać na klasyfikowanie studentów. Jeden chłopak aż się trząsł jak ze mną rozmawiał. Inna dziewczyna zapytała skąd jestem, a jak usłyszała, że z Polski, zaczęła krzyczeć do chłopaka, który był egzaminowany na drugim końcu sali "ona jest z Polski! z Polski!". Chłopak porzucił rozmowę z egzaminatorem i przybiegł do mnie, bo "zawsze chciał jechać do Polski"... A pozostali nauczyciele czekali pod biurem ponad godzinę - norma, to czekanie.
Spotkanie grona wykładowców ciągnęło się w nieskończoność. Szef za bardzo się nie spieszył z wyjaśnianiem, JAK powinna wyglądać lekcja, serwując metodykę sprzed 15 lat. W końcu nadszedł moment, na który wszyscy czekali - plany lekcji. I tu zrobiło się dziwnie. Alice jest zatrudniona poprzez British Council, więc ma dobrą wypłatę i tylko 12 godzin nauki; Deborah na tych samych zasadach przez francuski odpowiednik BC. Jako zatrudniona poprzez aiesec, mam niezłą wypłatę, 16 godzin uczenia i 24 pracy w biurze. Z kolei wolontariuszki, jako najgorzej opłacane, maja aż 20 godzin uczenia. Pikanterii dodaje fakt, iż studenci za studia muszą sporo płacić, tak więc jeśli dziewczyny marzyły o nauczaniu biednych kolumbijskich dzieci - przeliczyły się.

W końcu nadszedł pierwszy dzień pracy. Wstałam o 5.30 coby dojechać do Ternery. Tym razem pojechałam autobusem uniwersyteckim; drogim, ale klimatyzowanym, do tego jedzie szybko, bo tylko 40 minut. A to dlatego, że jedzie obwodnicą. Mogłam więc z okna podziwiać łąki, mokradła i lasy kolumbijskie. Oczywiście z polskimi lasami czy łąkami mają wspólną tylko nazwę.
W biurze szef się zdziwił, że musiałam tak wcześnie wstać, po czym po upływie 30 minut zaprezentował mi mój nowy plan nauczania - w kampusie na Mandze! Od razu wsiadłam w autobus powrotny.

Co do samych lekcji - byłam przekonana, że skoro do tej pory wszystko tak dobrze mi się układa, to coś tu musi być nie tak, coś musi się popsuć. Biorąc pod uwagę moje doświadczenia z Polski, myślałam, że owym problemem będą uczniowie. Myliłam się - lekcje są rewelacyjne! Fakt, że dwie godziny bez przerwy to sporo, nawet jak na dorosłych, ale studenci są bardzo aktywni i chętni do nauki, udaje mi się przeprowadzić mój plan od początku do końca bez problemów. Ba! Z przyjemnością nawet! A w godzinach "pracy biurowej" układam lekcje i się obijam.

Zastanawiałam się nad organizacją, nad tym, że ciągle słyszę "mañana", a jakoś nie irytuję się, przyjmuję wszystko ze stoickim spokojem, a nawet lekkim rozbawieniem. Myślałam sobie, że właściwie powinnam się zirytować, ale po prostu tego nie czuję. Taki spokój w sprawach służbowych to nie w moim stylu, ale trzeba przyznać, że wyluzowanie to cecha przydatna gdy się obcuje z mieszkańcami wybrzeża. Cieszyłam się więc ze swojego luzu i opanowania. Do czasu, gdy cierpliwość mi się jednak skończyła... ale to następnym razem.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
gwiazda
gwiazda - 2011-01-28 08:12
mañana :) hhahahaha
no właśnie...to jest fajne, jak się tam jest na wakacjach, budzi uśmiech, ale jak zaczyna się coś psuć i ma być zrobione jutro, to przestaje być śmieszne, mam jednak nadzieję, że dasz radę wytrzymać te pół roku. poza tym-jesteś zaradna, więc luzik :)

cieszę się, że jesteś zadowolona z lekcji, bo to przecież w Polsce było największą bolączką dla Ciebie - tu przynajmniej wszyscy wiedzą, gdzie jest "ołtarz" :)

dej mu posta!
 
zuzkakom
zuzkakom - 2011-01-28 19:32
no na szczęście jestem zaradna, dzięki temu mnie nie deportują :)
 
Swierszcz
Swierszcz - 2011-01-29 11:02
Widzę, że dopada Cię już "choroba karaibska" ;-)

"Studenci są bardzo aktywni i chętni do nauki" - bo dużo płacą, he, he...
 
 
zuzkakom
Zuzanna Komuda
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 147 wpisów147 718 komentarzy718 1921 zdjęć1921 10 plików multimedialnych10
 
Moje podróże
09.01.2011 - 20.01.2012