Moje zwyczajowe samopoczucie na obczyźnie opisałabym jako mikro-błogostan. Czuje się spełniona w pracy, pogoda cudowna, a do tego to jedzenie, mmm. Dlatego wiadomość, że w czerwcu nie mam pracy trochę mnie poruszyła. Sam fakt spędzenia miesiąca na odpowiednio wyważonym zwiedzaniu i nicnierobieniu jakoś mnie nie przeraża. Zirytowało mnie natomiast, że miejscowi aiesecowcy albo nie rozumieją w czym problem, albo w ogóle problemu nie widzą.
Piątek upłynął pod znakiem nierozumienia. Staraliśmy się wyłuszczyć z Byronem, że szefuncio nie przewiduje dla nas pracy w czerwcu. Nie dotarło. Coby ochłonąć poszłam nad zatokę podziwiać zachód słońca, a po drodze nabyłam moje ulubione banany. I znów błogostan.
Do czasu oczywiście. Od soboty rana trwała wymiana maili. To był akurat dzień pt. "ale jaki problem?". Gdy w końcu dostałam maila z informacją, że w czerwcu mam sobie pozwiedzać za pieniądze zarobione w maju, trochę mi nerwy puściły. Szybko odpisałam: chyba nie mówicie poważnie? Jeszcze szybsza odpowiedź: Zuza, ale o co ci chodzi?
Wzięłam 10 głębokich wdechów i kulturalnie odpisałam, że przyjechałam zdobyć doświadczenie w nauczaniu i nie bardzo rozumiem jak miesiąc siedzenia na tyłku ma się do tego przyczynić; ponadto nie znoszę gdy ktoś planuje za mnie mój wolny czas i dysponuje moimi pieniędzmi.
Równocześnie Byron korespondował z aieseciem, z podobnym skutkiem. Postanowiliśmy poprawić sobie humor obiadem w centrum i spacerem po murallas. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie wstąpiła do Parque del Centenario. Tym razem - rodzinka małpek! Wróciłam zmęczona upałem i chodzeniem, acz szczęśliwa.
Do tego wieczorem organizowałam imprezkę z udziałem zagranicznych nauczycieli. Początkowo impreza miała się odbyć z okazji przylotu Basi, ale szef nie udzielił jej urlopu, więc trzeba było imprezę przemianować - za sukces Rust'ów! I tak spożyliśmy Żołądkową Gorzką na la Plaza de los Coches; wszyscy wyrazili należyty zachwyt nad walorami smakowymi polskiej wódki, a do tego wdzięcznie powtarzali "chluśniem bo uśniem". Impreza wkrótce przeniosła się na "jakiś" plac w Getsemani, gdzie muzyka grała, ludzie na placu tańczyli i śpiewali, pili i śmiali się.. niesamowite, tyle energii i radości w jednym miejscu!
Z rana oczywiście sprawdziłam pocztę. Wyrok ostateczny - 2 tygodnie wolnego w czerwcu, gdyż tyle aiesec dolicza do kontraktu, aby dać praktykantowi czas na opuszczenie kraju. Jakoś nikt nie uważa za słuszne powiadomić o tym zainteresowanego. Szybciutko się spakowałam i pojechałam z ex-asystentem na plażę. Po 5 minutach na plaży poczułam się jak na wakacjach, po 5 minutach w wodzie byłam wdzięczna za te dwa dodatkowe tygodnie...