c.d.
Na dzień czwarty zostawiłyśmy centrum historyczne, zakupy, oraz wszytskie te atrakcje, do których z jakiś przyczyn nie dotarłyśmy. W dużym skrócie, zobaczyłyśmy muzeum Antioquia (warto wejść chociażby dla obszernej kolekcji obrazów i rysunków Botero) i ponownie plac Botero, ale tym razem padało, mogłyśmy się więc rozkoszować placem tylko dla siebie. Widziałyśmy również katedrę z placem Bolivara i avenidę Junin, która prowadzi do placu Bolivara (deptak, przy którym mieszczą się sklepy). Po zakupach zupełnie się już rozpogodziło, udało nam się więc również dotrzeć do parque de los descalzos i puerta urbana. Tak miły dzień chciałyśmy zakończyć zachodem słońca w pueblito paisa – niewielkiej replice typowej wioski regionu. Replikę tą zbudowano na wzgórzu wewnątrz miasta, zapowiadało się więc ciekawie. Wcale się nie zapowiadało na deszcz, który nas zaskoczył, pogrzebał słońce, a do tego nie mogłyśmy odnaleźć drogi dla pieszych. Dość sfrustrowane, i całkiem mokre, musiałyśmy zawrócić. Po parunastu minutach spotkałyśmy jakąś żywą duszę, która nam wskazała drogę do stacji metra, inaczej pewnie do dziś błąkałybyśmy się szukając przejścia dla pieszych wśród chaosu wielopoziomowych skrzyżowań.
Ale co się odwlecze... Wróciłyśmy o poranku, tym razem bogatsze w doświadczenie wzięłyśmy taksówkę, i mogłyśmy podziwiać ciekawe widoki (z metrocable jednak lepsze) oraz dokończyć kupowanie pamiątek (nawet w tak turystycznym miejscu jak pueblito paisa pamiątki były tańsze niż w Cartagenie, eeech).
Po południu wsiadłyśmy do busa do Betanii (15.000) i ruszyłyśmy w trzygodzinną podróż do krainy kawy. Widoki po drodze zapierają dech w piersiach – zwłaszcza, gdy kierowca niebezpiecznie zbliża się do krawędzi. Ponadto z tęsknotą wspomniałam aviomarin, który zostawiłam w Cartagenie.
c.d.n.