W trakcie mojego pierwszego pobytu w Zona Cafetera zaliczyłam tylko pozycję obowiązkową - plantację kawy. Tym razem postanowiłam zwiedzić ten rejon nieco dokładniej, i dalej udać się aż do San Agustin.
Wizja 20 godzin w autobusie zmobilizowała mnie do wyszukania lotu. W Kolumbii nie ma tanich linii lotniczych typu Wizzair (ponoć pierwsza tania linia ma zostać otwarta w 2012), ale AIRES ma dość konkurencyjne ceny, no i serwują darmowe przekąski z Juan Valdez Cafe. Lot do Bogoty i z Bogoty do Manizales wyszedł tylko trochę drożej niż autokar.
Zatrzymałam się w Hostelu Mountain House, gdzie od razu poznałam Annę z Australii i zarezerwowałyśmy wycieczkę do Parque Nacional Natural Los Nevados na na dzień następny. Wycieczka wprawdzie jest dość droga, bo aż 125.000, ale obejmuje transport spod hostelu, śniadanie, wstęp do parku (40.000 dla obcokrajowców), lunch, wstęp do źródeł termalnych, przewodnika ogólnego i przewodnika po parku.
O 7 rano podjechał transport - JEEP jakich widziałam wiele na ulicach Cartageny, ale jakoś nigdy nie miałam ochoty skorzystać z tego środka transportu. W środku było baardzo niewygodnie, bo jeep nie był przystosowany do przewożenia wysokich osób, a do tego jedzie się bokiem do kierunku jazdy. Oprócz nas była jeszcze trójka turystów: kolumbijski ojciec z córeczką i Chris ze Szwecji.
Pierwszy przystanek - śniadanie na wysokości 3200. Było już całkiem zimno, założyłam więc dodatkową bluzkę i zakupiłam rękawiczki (jedyne w kobiecym rozmiarze były wściekle różowe; przydadzą się w Peru).
Dalej - Laguna Negra, malowniczy staw, zupełnie nie-czarny. Poczęstowali nas herbatką z liści koki doprawioną cukrem i cynamonem - dobra była!
Przy wejściu do parku (4000 m. n.p.m.) zgarnęliśmy przewodnika, który opowiedział nam o unikalnym ekosystemie parku (niestety oprócz tego, że lodowiec na szczytach się topi to zbyt dużo nie zrozumiałam).
Po drodze zatrzymywaliśmy się jeszcze kilka razy, Nasz przewodnik pokazywał nam różne rośliny i opowiadał o nich. Oczywiście największą atrakcją był wulkan. Obecnie wszystkie 3 kratery sobie śpią, ale w 1985 zmiotły jakieś miasteczko z powierzchni ziemi.
Widoki po drodze, jak tylko chmury/mgła się trochę podnosi, powalają! Wycieczka dojeżdża do krateru La Olleta (4800 m n.p.m.). Niestety na tej wysokości dopadła mnie choroba wysokościowa, do tego zrobiło się niewyobrażalnie zimno (czyli 2 stopnie,co w porównaniu z ostatnią falą gorąca w Cartagenie, 40 stopni, wydało mi się mrozem stulecia). Uspokoiłam żołądek herbatką z koki, ale i tak w uszach mi dzwoniło, przed oczyma ciemniało, głowa i nogi dziwnie lekkie się zrobiły. Całą drogę powrotną, aż do lunchu, przespałam (przegapiłam cudne widoki;().
Nie wiem kto wymyślił, żeby tą wycieczkę łączyć z wizytą w źródłach termalnych, ale niech mu będą stokrotne dzięki! Woda o temperaturze 35 stopni przywróciła mnie do życia.
Myślę, ze gdybym dała sobie chociaż dzień na aklimatyzację, skorzystałabym z tej wycieczki dużo bardziej. Mimo wszystko te widoki, które zdążyłam zobaczyć, urzekły mnie - głównie swoją surowością i majestatem.
p.s. nie wzięłam swojego komputera (ciężki jest skubaniec), zdjęcia więc załaduję po powrocie do Cartageny!