W Salento poznałam przesympatycznego Koreańczyka. Chłopak unikat, ot chociażby chciał sobie zrobić dredy w Birmie, ale w końcu został mnichem, więc musiał się ogolić na łyso :P
Razem pojechaliśmy do Popayan. Najpierw trzeba było się dostać do Armenii (3.200), a tam kupić bilet do Popayan, przez Cali (30.000).
Jedzie się długo, bo ok. 7 godzin, ale autokar był wyjątkowo wygodny, do tego z telewizorem, więc obejrzeliśmy 3 filmy. Jedynym minusem był pomysłowy Kolumbijczyk, który zawiesił swoją torbę na rurze, dokładnie na linii mojego wzroku, Torba się pięknie kolebała na wszystkie strony doprowadzając mnie, i nie tylko, do szału (i mdłości).
W Popayan zlądowaliśmy ok.20. Zameldowaliśmy się w Hostel Trail (16.000 za dormitorium) i poszliśmy szukać czegoś do jedzenia. W ten oto sposób znalazłam najgorszą w Kolumbii arepę (to tak dla kontrastu, bo w Salento zjadłam najlepszą w Kolumbii arepę:).
Popayan jest nazywane białym miastem ze względu na starówkę - większość kolonialnych domów jest pomalowana na biało. Przeszliśmy się trochę po starówce, ale jakoś bezludnie było, tylko na placu głównym potomkowie Boba Marleya sprzedawali co się da.