Czas nadszedł na ostatnią podróż po Kolumbii!!!
W sobotę rano obudziłam się po dwóch godzinach snu w stanie mocno wskazującym na świetną imprezę pożegnalną minionej nocy. Szybkie zerkniecie w lustro - pełen makijaż; szybkie oględziny - dziura w pięcie, o tak, było dobrze! Najpierw Cuba Libre na Plaza de Los Coches, następnie Via Apia, a skończyliśmy w Mister Babilla. W ciągu 30 minut wypiłam 7 szklanek wody, dzięki czemu mogę podtrzymać moją teorię - w Cartagenie nie ma kaca!
Znowu trafiło mi się podróżowanie w długi weekend. Z tego względu samolot był większy niż zazwyczaj, jak również kolejki do punktu check-in. Wylądowałam w Bogocie, gdzie czekało mnie przepakowanie walizki. W drodze do Kolumbii miałam ze sobą tylko plecak, udało mi się do niego wcisnąć wszystko, co potrzebowałam (albo raczej wszystko, co mi się wydawało potrzebne). W drodze powrotnej musiałam kupić walizkę... Tydzień wcześniej zrobiłam rozeznanie - na lotnisku El Dorado jest przechowalnia bagażu, 7.000 za pół dnia. Zdziwiłam się więc trochę, że przyleciałam na inne lotnisko. Oba są połączone bezpłatnym autobusem, nie był więc to problem. Potargowałam się trochę i zamiast 108.000 za przechowanie walizki zapłaciłam 84.000. (Nadal ciężko mi przychodzi targowanie się, zwłaszcza gdy widzę cennik, do tego w dwóch językach... ale jak widać - można).
Na lotnisku z odpowiedniego punktu pobrałam paragon na taxi (drukują lokalizację, do której chcesz jechać oraz cenę, aby zapobiec oszustwom; powinni coś takiego wprowadzić w Polsce!).
Dojechałam na dworzec autobusowy za 17.700 pesos, auć!
Terminal w Bogocie składa się z 3 sektorów, każdy obsługuje inna część kraju. Jednak nie było to dla mnie zbyt przejrzyste, poprosiłam wiec policjanta de turismo o pomoc. Miły policjant zaprowadził mnie do odpowiedniego sektoru i wskazał odpowiednią kolejkę. Jak już pisałam, znowu trafił mi się długi weekend... Kolejka była gigantyczna i zakręcała kilka razy. Moim celem była Villa de Leyva, powiedziano mi więc, że muszę kupić bilet do Tunjy i tam przesiąść się na busetę do wioski. Po 1,5 godzinie zbliżyłam się do okienek kas na tyle, aby zauważyć, że kasa obok, zupełnie bez kolejki, oferuje bezpośrednie bilety do Villa de Leyva... Kupiłam ostatni bilet ¨koło kierowcy jeśli Ci to nie przeszkadza¨. Oczywiście nie przeszkadzało mi to, nie raz jechałam koło kierowcy, no i chciałam jak najszybciej dostać się na miejsce. Gdy zobaczyłam moje ¨miejsce koło kierowcy¨ zaczęło mi to trochę przeszkadzać... Miałam siedzieć na podłodze koło skrzyni biegów. Ledwo mogłam się tam wcisnąć, na szczęście jakaś matka się nade mną zlitowała i wcisnęła tam swoje dziecko, a ja dostałam fotel. W końcu mogłam się zdrzemnąć, bo zaczęło mi mocno brakować snu.
Po ok.4 godzinach byłam na miejscu. Wzięłam taksówkę, pokazałam inteligentnie palcem adres w przewodniku. Taksówkarz zapytał się, czy mam rezerwację. Odpowiedziałam, że nie. Wcześniej podróżowałam po zona cafetera w długi weekend i nie miałam problemów z miejscem w hostelu. Ale zona cafetera jest za daleko dla Bogoteran, za to Villa de Leyva jest względnie blisko. Taksówkarz obwiózł mnie po wszystkich hostelach w centrum, nigdzie nie było miejsc. Podałam mu wiec komórkę z wybranym numerem hostelu, w którym chciałam się zatrzymać, żeby zapytał o miejsce. Z wielkim smutkiem odpowiedział, że tylko dormitorium. Cóż, inteligentnie pokazałam palcem, ale zapomniałam do tego powiedzieć ze CHCĘ dormitorium. Tak więc dostałam wyrko w pięknym hostelu Renacer Guesthouse (polecam! 16.000/noc). Kompletnie wyczerpana poszłam spać. Nawet nie zwróciłam uwagi na centrum miasta!