Geoblog.pl    zuzkakom    Podróże    Kolumbia Colombia Колумбия    rowerem po górach
Zwiń mapę
2011
04
lip

rowerem po górach

 
Kolumbia
Kolumbia, Villa de Leyva
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15002 km
 
Mój oryginalny plan zakładał tylko jeden dzień w Villa de Leyva, ale tak mi się spodobało, że postanowiłam zostać dzień dłużej kosztem Bogoty.

Wynajęłam rower (20.000 za pół dnia) i pojechałam zwiedzać okolice Villa de Leyva. A jest co zobaczyć!
Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że miasteczko i okolica są zupełnie bezpieczne, nawet drobne kradzieże nie są w zwyczaju, nie było więc problemu żebym pojechała sama. Większość ludzi robi krótszą trasę, ale na koniach. Ja połasiłam się na trasę prawie-że-wszystko, ale przez to na rowerze, no i sama.
W biurze turystycznym dostałam mapkę z zaznaczonymi miejscami godnymi zobaczenia. Dróg w okolicy jest tyle, że absolutnie nie da się zabłądzić. Z biura turystycznego Colombian Highlands, prawie cały czas z górki, dojechałam, a właściwie prawie że przejechałam, do mojego pierwszego przystanku: obserwatorium astronomiczne Muisca El Infiernito (wstęp 4.000). Dwa rzędy kamiennych słupów wg archeologów służyły Indianom Muisca do wyznaczania pory roku. Oprócz tego El Infiernito oferuje zwiedzanie łąki usianej kamiennymi fallusami i przepiękne widoki na góry.
Ruszyłam dalej, znowu z górki, aż do drogi asfaltowej. Kolejnym celem na mojej liście był klasztor Santo Ecce Homo. Ostatnie dwa kilometry są pod górkę, oj ciężko było! Po 5 miesiącach lenistwa w Cartagenie, i, jak można łatwo wywnioskować z moich wpisów, po niezbyt zdrowej diecie, moja kondycja była zerowa. Chyba przez tydzień chodziłam na capoeirę w Cartagenie, ale mój zapał szybko ostygł, o ironio, przez upalną pogodę. W pewnych momentach musiałam prowadzić rower (wstyd!). Ostatni odcinek do klasztoru pokonałam dzielnie jadąc. Zupełnie zziajana weszłam do klasztoru (4.000).
Klasztor Santo Ecce Homo jest miejscem tak cichym i spokojnym, a do tego tak pięknym, ze można łatwo stracić rachubę czasu. Budowę klasztoru rozpoczęto w 17 wieku i do dziś budynek zachował tamten kształt i styl. Wałęsałam się po salkach z ubogą wystawą, ale to wirydarz jest prawdziwą ozdobą klasztoru.
Wjeżdżałam pod górkę z 45 minut, zjechałam z dziką radością w niecałe 5. Dalej droga była dość prosta, trochę trzeba było pedałować, ale był to przyjemny wysiłek, a nie męczarnia.
Dojechałam do El Fossil. Wstęp - kolejne 4.000, aby zobaczyć... największy na świecie (prawie w całości) zachowany szkielet kronozaura! Robi wrażenie, ale zwiedzania jest na 5 minut, więc cena jest dość wygórowana.
Ostatnim przystankiem miały być puzos azules - błękitne stawy. Wybrałam oczywiście ten, w którym się można kąpać, aby się ochłodzić, bo droga do stawu była pod górkę. W pewnym momencie przyuważyłam Niemca, którego mijałam już po raz trzeci, był więc to dobry pretekst, aby bez wstydu poprowadzić rower, zamiast zajeżdżać się na śmierć. Problem częściowo leżał w tym, że nie mogłam zmienić przerzutki na lżejszą. Także poszliśmy razem, podziwiając po drodze (no wiem, znowu) przecudne widoki.
Zapłaciłam 5.000 za możliwość kąpieli, rozebrałam się, wystartowałam do wody i ... po zamoczeniu stop odechciało mi się; woda okazała się nieznośnie zimna. Postanowiłam być twarda, popływałam trochę i czym prędzej wyszłam na słońce.
W drodze powrotnej musiałam się sprężać, aby zmieścić się w 6 godzinach, za które zapłaciłam.
Po prysznicu, wykończona, leżałam sobie w hamaczku integrując się z innymi turystami w hostelu. I tak zintegrowaną grupą 9 osób postanowiliśmy pograć w tejo.
Koło terminalu znajduje się jedna z popularniejszych cancha de tejo. Niestety trafiliśmy na zawody, nie mogliśmy więc pograć. Miejscowi za to byli nami zachwyceni i robili sobie zdjęcia.
Po dość długich poszukiwaniach udało nam się odnaleźć drugą, mniej popularną canchę de tejo. Niepozorne drzwi i długi korytarz prowadzą do brzydkiej kanciapy (i najbrzydszego kibelka w Kolumbii). Grzecznie zapytaliśmy, rozglądając się po kanciapie, czy to cancha de tejo i czy możemy pograć.
To dobre miejsce, aby wyjaśnić, co to jest tejo. Wyobraźcie sobie skrzynkę postawioną pod kątem, pełną gliny. Na środku na powierzchni gliny narysujcie małe koło. W czterech miejscach koła połóżcie papierowe trójkąciki z prochem. A teraz stańcie kilka metrów od skrzyni i rzucajcie metalowym krążkiem: za trafienie w środek kola dostaje się 6 punktów, za eksplozję - 3. To właśnie jest tejo, narodowa gra Kolumbii.
Właścicielka włączyła światło i naszym oczom ukazała się ogromna hala do gry w tejo. Gra się za darmo pod warunkiem, że się pije. Tak więc piliśmy:)
Ubaw mieliśmy przy tym niesamowity! Właścicielka i jej córka przyłączyły się do nas, dostaliśmy nawet do spróbowania domowej roboty chichy (piwo z kukurydzy).
Z wielkim żalem opuszczałam następnego dnia to piękne miasteczko! Zdecydowanie pozycja obowiązkowa w Kolumbii!!!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Marek.
Marek. - 2011-07-07 11:12
Widać, że wybuchowe zabawy są modne na całym świecie.BUM, BUM i od razu robi się lepiej.
 
Hime
Hime - 2011-07-08 17:37
To był chyba bardzo udany dzień! Ja w tym czasie zdawałam egzamin licencjacki - część teoretyczną, więc nie było tak miło :P
Bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć jak się w to gra na żywo! U nas by pewnie zabronili czegoś takiego z uwagi na "niebezpieczeństwo" ;)
 
Hime
Hime - 2011-07-08 17:38
Haha! Zasugerowałam się wpisem Wujka - oczywiście egzamin zdawałam 7-ego, a nie - ego ;p
 
 
zuzkakom
Zuzanna Komuda
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 147 wpisów147 718 komentarzy718 1921 zdjęć1921 10 plików multimedialnych10
 
Moje podróże
09.01.2011 - 20.01.2012