Droga z Villa de Leyva do San Gil zajęła mi cały dzień, dotarłam do hostelu (Sam´s VIP Hostel, na placu głównym, polecam! 15.000/dormitorium) późnym wieczorem, ale i tak udało mi się zarezerwować spływ white water rafting na dzień następny.
San Gil samo w sobie piękne nie jest, nie ma zbyt dużo zabytków, ale to właśnie sporty ekstremalne przyciągają tu turystów z całego świata. Na rzekach Rio Fonce i Rio Suave można uprawiać rafting na wszystkich poziomach!
Jako iż nigdy nie próbowałam raftingu, a moje poczynania z kajakiem dają mieszane rezultaty, zarezerwowałam spływ na poziomie 3 (z 5). Cena tez odegrała tu dużą rolę: za poziom 3 zapłaciłam 30.000, za poziom 4+ wołają ponad 100.000.
O przyzwoitej porze (10) pracowniczka hostelu zaprowadziła mnie do odpowiedniej agencji, skąd busem cala grupą udaliśmy się w miejsce startu (może jakieś 30 minut autem od San Gil). Tam czekał na nas przewodnik. Dostałam kask i kamizelkę ratunkową, szybki instruktarz jak się zachowywać, i do wody!
Pierwszy odcinek rzeki to było istne szaleństwo. Zajęłam sobie miejsce z przodu tratwy, było wiec intensywnie :))
Pozostali członkowie mojej grupy byli Kolumbijczykami; poczułam się przy nich sprawna fizycznie jak nigdy :P
Przewodnik świetnie mówił po angielsku, a do tego na spokojniejszych odcinkach rzeki organizował nam ćwiczenia. Pewne odcinki mogliśmy też pokonać pływając - czyli nogami do przodu unosząc się na wodzie dzięki kamizelce (tzw. body-rafting):) Dostaliśmy nawet zgodę na pokonanie rwącego kawałka rzeki płynąc. Woda dostała mi się do oczu, soczewki odkleiłi i walnęłam kolanem w kamień. Nie mocno, nawet zadrapania nie było, ale jakoś tak wstyd nie zauważyć takiego dużego kamlota :P
Sam spływ trwał ok.1,5 godziny. Musiałam sobie potem co chwilę przypominać, że nie poszłam na poziom wyżej, bo nie miałam pieniędzy na to, inaczej ciągle cisnęło mi się do głowy pytanie: dlaczego tylko poziom 3?? Cóż, gdybym miała więcej czasu, pewnie bym się skusiła mimo wszystko. Albo na caving, albo paragliding, albo hydrospeed, albo... jest tego duuuuży wybór w San Gil.
Popołudnie było wybitnie deszczowe, choć ciepłe. Chciałam koniecznie zobaczyć park, który LonelyPlanet opisuje jako ´rodem z powieści Tolkiena´. Trudno się nie zgodzić! Ponoć niektóre drzewce zapuszczały swoje siwe brody nawet 300 lat. Świetne miejsce na słoneczne popołudnie, bo przy deszczu brukowane alejki robią się niebezpiecznie śliskie.
Niestety poza parkiem samo miasto naprawdę nie ma w sobie nic ciekawego, resztę dnia spędziłam wiec w hostelu oglądając tv. A co, trzeba czasem odpocząć od zwiedzania.