Mój przewodnik opisuje Baricharę jako wymarzone miasto dla producentów z Hollywood. Wśród turystów krąży żart, że to dlatego, iż nie musieliby zamykać ulic, aby nakręcić film.
Jedni i drudzy zgodnie twierdzą, że Baricharę zobaczyć trzeba, zostawiłam więc bagaż w hostelu i udałam się na całodniową wycieczkę do tego miasteczka.
Droga do niczym specjalnym się nie wyróżniała, może poza tym, że w San Gil są 3 dworce autobusowe, trzeba z wyprzedzeniem sprawdzić, z którego odjeżdżają busety do Barichary. Zapytałam o to w hostelu, problemów więc nie było (przepraszam jeśli ktoś oczekiwał sensacji;).
Jeden z podróżników w hostelu gorąco polecał spacer z Barichary do Guane, tzw. Camino Real - zrekonstruowaną kamienną ścieżkę łączącą dwie wioseczki. Uprzedzono mnie, ze ostatni bus z Guane do Barichary odjeżdża o 16, a spacer zajmuje jakieś 2 godziny.
Zdecydowałam najpierw przejść się do Guane, a potem zwiedzić Baricharę. Ścieżka jest świetnie oznakowana, nie ma więc problemów z odnalezieniem drogi. Będę znowu nudna i napiszę, że widoki po drodze były przepiękne!
W Guane żywej duszy nie było. Wioseczka malutka, trzy przecznice w każdą stronę. Weszłam do jedynej restauracji i zamówiłam menu del dia (a jakże). Zreslaksowałam się, poczytałam książkę, wypiłam świetny sok z marakui, zapytałam o autobus do Barichary... klęska - ostatni odjeżdża o 16, ale do 15 nie jedzie żaden! Utknęłam w tym mieście duchów. Z nudów obeszłam wszystkie 3 otwarte sklepy z pamiątkami, pewnie też z nudów kupiłam kolejną torebkę (ale cena była przystępna), skosztowałam znowu chichy i zakumplowałam się z irlandzko-niemiecką parą.
W końcu dotarłam znowu do Barichary. Zaczęłam od kawy - niebiańskie frappe przy rynku głównym! Dalej przyszła kolej na specjał regionu - smażone/prażone mrówki. Nabyłam najmniejszą paczuszkę smażonych mrówek dostępną w sklepie, może ok.15 sztuk (jak dla mnie to i tak o 14 za dużo), zapakowałam mrówy do torby i poszłam zwiedzać.
Przeszłam miasteczko/wioskę wzdłuż i wszerz i muszę potwierdzić - miasto duchów (chociaż w porównaniu z Guane to jednak parę żwawych turystycznych duszyczek się znajdzie). Zrobiłam przystanek na mrówki przy el mirrador. Doszłam do wniosku, że jak nie tu i teraz, to nigdy się nie odważę. Już z uchwyceniem mrówy miałam problem - wbrew logice miałam wrażenie, że będzie ruszać nóżkami. Poobracałam ją trochę w palcach i w końcu - do buzi. Rewelacji smakowych nie było - trochę jakby się kurz jadło, z tym że zostaje dziwne uczucie jakby odnóża między zębami utkwiły. Druga mrówa potwierdziła moje pierwsze wrażenie, więc trzeciej już nie próbowałam.
A sama Barichara - piękna! Nie mogę się jednak powstrzymać od pewnego porównania. Barichara jest jak piękna i pusta kobieta: jak już człowiek nacieszy oczy widokami, to okazuje się, że nie ma kompletnie co z nią robić.