Mimo iż musiałam opuścić Sagadę, humor mi dopisywał. To miasteczko i spędzony w nim czas dały mi niesamowity zastrzyk pozytywnej energii. Po leniwym śniadaniu poszłam do bankomatu po piso na hotel. Nie było prądu, więc nie działał. Dolary można wymienić w banku, ale bank czynny dopiero od 8.30, lub 9 w zależności od wersji. Na szczęście udało mi się zdążyć na autobus do Baguio.
Baguio jest największym miastem w regionie, ale dla turysty mało atrakcyjnym. Wysiadłam na lokalnym dworcu, taksówką podjechałam do dworca Victory Liner żeby kupić bilet na nocny autobus do Manili i poszłam obejrzeć co się da. Zaczęłam od muzeum historii. Ekspozycja trąci starociem, i nie mam na myśli eksponatów... Ale jak przecierpieć ten brak polotu w organizacji i opisie wystawy, jest kilka ciekawych eksponatów, m.in. jedną mumię z Kobayan, do którego nie udało mi się dotrzeć z braku czasu. I dowiedziałam się też jak wyglądało wieszanie trumien na skalach - budowano drewniane rusztowania po których wnoszono trumnę. Z muzeum spacerkiem poszłam do parku. Powietrze w Baguio mają fatalne, park zupełnie kiczowaty, z łódkami-łabędziami pływającymi po bajorku udającym staw. Było tak mało atrakcyjnie, że nawet nie wyciągnęłam aparatu, nie było warto. Ciekawsze atrakcje są tuz za miastem, ale było za późno żeby tam jechać. Poszwendałam się po centrum handlowym które góruje nad miastem, po czym wróciłam na dworzec. Autobus odjechał punktualnie co do minuty.